Podróże Rudzimira „Upsik” Tollewaffe część X

Na końcu jaskini pojawiła się zatoka, istna zatoka piratów. Jak z opowieści jakie dziadunio snuł nam przed snem jak byliśmy mali. Było tam wszystko. Były budynki w których toczyło się piracko-przemytnicze życie bandytów, wielka jak moja rodzinna osada zatoka na środku której cumował statek piratów. Znaczy się nie wiem czy on tak naprawdę był piracki, ale w moich oczach i w mojej wyobraźni on taki był.
Rozdzieliliśmy się przeszukując kolejne pomieszczenia. W każdym były trupy. Dużo trupów. Były zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz budynków. Zmarli od ognia, pazurów, mrozu. Ślady na ich ciałach były tak różne jak to tylko możliwe. Zupełnie jakby było wielu różnych przeciwników, różnych od siebie jak dzień i noc. No bo chyba niemożliwe jest to, żeby jeden potwór mógł ranić w tak różny od siebie sposób… no chyba że czeka nas tu coś czego nikt się nie spodziewa…

W jednym z budynków znalazłem stary warsztat a w nim niedokończony schemat dość oryginalnego sprzętu – pistoletu wystrzeliwującego linkę z hakiem. Hehe, chyba się domyślam po co piratom i złodziejaszkom taka broń. Widać lubili sobie ułatwiać robotę.
Cóż, wydaje mi się, że mi też się uda coś nie coś z nią zrobić i dobrze wykorzystać. Będę musiał tylko w wolnej chwili dokończyć schemat, bo jak wspomniałem jest on niedokończony a potem zobaczymy do czego sie uda go wykorzystać. Tylko kiedy ja znajdę tą odrobinę wolnego czasu żeby się tym na spokojnie zająć. W tej drużynie jakoś na nadmiar wolnego czasu nie mogę narzekać…

Cisza i spokój nie mogły jednak trwać wiecznie. Nie wiem gdzie podziała się reszta, ale w pewnym momencie, jak nikt, ale to naprawdę nikt się tego nie spodziewał, rozległ się krzyk Wilka. Widać coś usiłowało go dziabnąć.
Wybiegłem tak szybko jak mogłem i to co zobaczyłem faktycznie było dziwne. I zdecydowanie się tego nie spodziewałem. Plugawa bestia o kształcie chyba wprost z koszmarów usiłowała odgryźć niewielki kawałek z Wilkowego ciała. Rzuciliśmy się na niego chcąc jak najszybciej pozbawić go życia.
Zdecydowanie za szybko nam poszło.
Jeżeli to coś co właśnie zabiliśmy pozbawiło życia te dziesiątki istot w zatoce piratów znaczy że wyjątkowo kiepscy byli z nich złoczyńcy i aż dziw że działali tak blisko miasta na tak dużą skalę. No chyba, że to nie do końca to zabiło tych wszystkich martwych dookoła nas.

W jednym z pomieszczeń, za drzwiami zabezpieczonymi dość niebezpiecznym ale lekko niechlujnie narysowanym symbolem, skrywał się ktoś kogo zarówno Vankar jak i Wilk znali. Pan Robert i z tego co udało mi się usłyszeć z urywków rozmów – nekromanta który został zmuszony do przyzwania/ożywienia kogoś lub czegoś co jak się po chwili okazało pływało w zatoce, pod statkiem.

Istotą której naprawdę należało się bać była postać kobiety ubranej w zniszczoną, czarną suknię, będącą parodią eleganckiej i wspaniałej sukni ślubnej. Banshee. Niewątpliwe to była banshee
Ktoś wymienił imię Anna. Czyli to coś ma imię…

Nie umiem opisać tego co sie tam tak naprawdę działo. Vankarowi udało się ją na chwilę wygnać, niestety na zbyt krótko żebyśmy dali radę uciec.
Mowi pochwycił nieprzytomnego Roberta na ręce i zaczął z nim uciekać. My, starając się go ubezpieczać ruszyliśmy za nim.
Stworzenie jednak okazało sie znacznie szybsze i o wiele bardziej niebezpiecznie.
Niewiele zdążyliśmy zrobić jak banshee dogoniła uciekającego na ramionach Mowiego Roberta i dosłownie rozerwała go na strzępy. To był dosłownie moment. Nie mieliśmy najmniejszych szans na to żeby jej przeszkodzić.
Po zabiciu Roberta stwór zaskrzeczał jeszcze tylko, że należy do niej i zniknęła w kręgu portalu który pojawił się na podłodze.

Nic tu było po nas. Prawie wszyscy uciekli z jaskini do wyjścia. Wewnątrz zostałem tylko ja, Vankar i młody Fafer. Próbowałem skierować Vankara do wyjścia ale nie chciał współpracować. Ewidentnie było widać, że to co się wydarzyło, istota którą była banshee oraz śmierć Roberta dotknęły go do żywego.
To ma drugie dno, ale dopóki Vankar nie będzie chciał o tym opowiedzieć, to nic więcej się nie dowiem.
Pożyjemy zobaczymy. Na razie na szczęście żyjemy. Przeżyłem kolejne niezwykłe wydarzenie. NIe sądziłem że kiedykolwiek spotkam tak niezwykłą istotę jak banshee.
Ech, co za życie…