Podróże Rudzimira „Upsik” Tollewaffe część XII

W podróży wiele się może wydarzyć. Czasem są to ciekawe miejsca, czasem są to ciekawi ludzie a kiedy indziej ciekawe wydarzenia jakie los stawia na drodze. Tym razem dostaliśmy wszystko w jednym pakiecie – dużym, pięknie opakowanym i przewiązanym wspaniałą różową wstążką.
Pod miastem czekała nas wspaniała atrakcja, przezabawni ludzie i najlepsza rozrywka na świecie – CYRK. A był to nie lada cyrk, nie pierwszy lepszy pełen różnych dziwadeł, ale słynny na całą okolicę Cyrk Ekidny.
Chyba wszyscy poza Vankarem ucieszyliśmy się z możliwości odpoczynku i zabawy. Zwłaszcza po tych wszystkich mocno stresujących i niebezpiecznych wydarzeniach jakich byliśmy świadkami w ostatnich dniach.
Nie patrzyliśmy jednak na fochy ponuraka Vankara i rzuciliśmy się w wir zabawy i szaleństw.
Ach, jakie tam były wspaniałe rozrywki. Zabawy idealne dla takich dużych dzieciaków, spragnionych szaleństw jak my.
Na początek rzuciłem się na wielki słup na który należało się wspiąć aby zdobyć nagrodę. Właściwą nagrodą miał być chyba wspaniały, drogocenny naszyjnik, ale mnie znacznie bardziej zainteresowało to na czym ów naszyjnik był umieszczony – wspaniałe drewniane męskie popiersie. Jak tylko je zobaczyłem wiedziałem że musze je mieć i w mojej głowie zrodziło się kilkanaście pomysłów jak można by je wykorzystać. Ono zdecydowanie mogło się przydać.
Niestety los nie był dla mnie łaskawy. Szło mi całkiem nieźle, ale na sam szczyt nie udało mi się dotrzeć.
Już myślałem, że będę musiał obejść się smakiem i nie zdobędę wymarzonego trofeum, ale z pomocnym szponem przyszedł mi Durthorn.
Zwinnie niczym małpa wspiął się na słup (nawet się przy tym nie spocił) i zdobył dla mnie to wspaniałe popiersie, sam drogocenny naszyjnik zostawiając dla tych którym mógłby być bardziej potrzebny.
Potem zabawa tylko się rozwijała i to na całego.
Wraz ze smokowcem wygraliśmy konkurs przeciągania liny zdobywając tym samym precelkowe naszyjniki (a ja 50 stóp grubej konopnej liny), potem wspólnymi siłami skąpaliśmy wrednego krzykacza w bali z wodą w konkurencji rzutu jabłkiem do celu a potem zobaczyliśmy Wilka.
Okazało się, że dzięki ulotce reklamowej zdobywał z kolejnych stoisk ze słodyczami i smakołykami dosłownie niezliczone ilości przekąsek. Jego ręce i torba pękały w szwach od zdobytych smakowitości. Wraz z Durnthornem nie mieliśmy serca patrzeć jak biedak cierpi i się męczy pod tymi kilogramami smakowitości i postanowiliśmy mu pomóc.
Słodkości były nieprzebrane ilości, a na dokładkę Wilk, a my wraz z nim, krążył po całym festynie i dzięki ulotce zgarniał kolejne sterty smakołyków. Kolejne, kolejne i kolejne.
Ja jeszcze skorzystałem z oferty wróżki, staruszki która chciała powróżyć mi z ręki. Czemu nie, zawsze warto mieć tę przewagę i znać przyszłość. Zobaczymy co powie…
i dużo powiedziała.
Zdecydowanie jestem pewny, że wyczuła pakt jaki zawarłem i czuła mroczne konsekwencje jakie niesie on ze sobą. Ale na szczęście przekazała mi też miłe rzeczy. Czekała mnie miłość, miała rozkwitnąć – oby, czekały mnie też podróże, co mnie zawsze cieszy bo podróżować lubię, zwłaszcza w dobrym, zgranym towarzystwie. Ostrzegła mnie też żebym wystrzegał się cienia i uważał na tarczę słońca. Poza tym ktoś z rodziny miał się zgłosić do mnie po pomoc. Ciekawe kto to miałby być? Któryś z kuzynów? A jak tak to który? Sporo ich w sumie jest.

Zmęczeni postanowiliśmy przenocować w karczmie „Wesoły Posiłek”. Całkiem zgrabna knajpka. Miłe żarcie, dobre, czyste pokoje.
Na śniadanie zjedliśmy kwaśne babeczki, jedne z tych które udało się zdobyć na festynie. Doskonale nam zrobiły na kaca oraz odcukrzenie po wczorajszych szaleństwach.

Byliśmy gotowi na wszystko… no może na prawie wszystko bo jak usłyszeliśmy odgłos rzucanej kuli ognia wiedzieliśmy że to nie przelewki. I że to robota Vankara i że ani chybi ma jakieś problemy.
Jak się okazało po drugiej stronie drogi stał wóz Vankara, zaparkowany pod konkurencyjną karczmą „Pełna gęba”. Żeby nie przeszkadzał i nie tarasował drogi, zaparkowaliśmy go na tyłach „Wesołego Posiłku” a sami ruszyliśmy na poszukiwanie Vankara niepewni co szalony diabełek mógł zbroić tym razem.
Jego trop urywał nam się w „Pełnej gębie” gdzie narobił zamieszania i wyszedł i nikt go więcej nie widział.
Cóż, poszukiwania czas zacząć…