blog

Podróże Rudzimira „Upsik” Tollewaffe część III

Wszystko, dosłownie wszystko na mojej głowie. Dobrze że jest taka duża to i z wieloma problemami umie sobie poradzić i im zaradzić.
Wielka kamienna kapliczka stojąca na środku cmentarza pokonała mięśniaka-krasnoluda. Nie dało się siłą to nie dali rady otworzyć ciężkich kamiennych drzwi zagradzających nam drogę. A wystarczyło pokręcić drobną korbką która sprytnie ukryła się za jedną z cegieł. Chyba nie trzeba dodawać dzięki komu została ona odnaleziona… No toż to czysta oczywistość.
A w środku sarkofagi, dokładnie 8 sarkofagów upamiętniające najwybitniejszych mieszkańców miasteczka. Nic szczególnego, no chyba że ktoś lubi bawić się z trupami. Mnie osobiście to nie kręci, ale wielkoludów może…
Zawlekli do środka zwłoki pokonanych i ciała jeszcze żyjących chcąc ich przepytać, lub jak to fachowo my naukowcy mówimy – zasięgnąć języka. Pewnie by się udało gdyby umieli i wiedzieli jak to zrobić…
Przekonują, zaklinają, zastraszają no i gówno z tego mają. Tak można w skrócie podsumować wysiłki moich tzw. towarzyszy chcących wydobyć informacje ze śmierdzących, zakutych w stal osiłków których właśnie dzięki mnie pokonaliśmy. Jęczą, marudzą i nic. Osiłki kpią z nich, za nic mając sobie ich prośby i groźby. No i co? Oczywiście dzielny Rudzimir musi wziąć sprawy w swoje ręce i pomóc.
Dzięki wrodzonemu urokowi wzmocnionemu dzięki obecności Pana Puk-Puka przyłożonego do krocza jednego ze zbirów uzyskaliśmy wszelkie informacje jakie były nam, a dokładniej im niezbędne.
Jako że mnie to szczególnie nie interesowało, to nawet szczegółowo nie wsłuchiwałem się w to co mieli do powiedzenia. Ja zrobiłem swoje, przekonałem złoli do współpracy.

Magus Vankar coś jeszcze pokombinował z czary-mary i zamroził kawałek ognia i umieścił go w zbroi jednego z przesłuchiwanych. W sumie nie wiem czemu to zrobił… chociaż sztuczka fajna, a sam kamyczek z ogniem może być fajnie użyteczny. Będę musiał go o jeden poprosić.
Tak czy siak w końcu wyjechaliśmy z tego cmentarza i wróciliśmy pod Tonącego Giganta, zamykając w kaplicy-grobowcu śmierdzących złoli.

Na reszcie chwilka odpoczynku. Można coś w końcu zjeść, napić się, odświeżyć, odpocząć i na spokojnie pomyśleć. A ponieważ ja najlepiej odpoczywam kombinując i główkując, zająłem się problemem jaki stoi przed nami jeżeli chcemy skorzystać z pomocy Pana Szepta przy wyjeździe z miasta. Dziad chce od nas większej lub mniejszej daniny krwi i to od każdego z nas. A to mi się już nie podoba. Doskonale wiem co można zrobić z gnomem i innymi żywymi mając choć odrobinę jego krwi. Zwłaszcza takiej oddanej dobrowolnie. A to niestety ma być warunek konieczny, taka transakcja łączona, my coś dla niego zrobimy a on nas wyprowadzi z miasta, ale w zamian jeszcze mamy napełnić fioleczki naszą drogocenną juchą.
O nie, dopóki mózg Rudzika pracuje nic z tego nie będzie.
Na szczęście alchemia nie ma przede mną tajemnic. Zaledwie parę godzin pracy wystarczyło żeby stworzyć odpowiedni preparat który powinien po paru godzinach po wypiciu zamienić krew w nieszkodliwy, nie mający nic wspólnego z dawcą płyn.
Nawet udało mi się go przetestować. Gnomek Wilk miał uzyskać ochotnika, ale dziwnym zbiegiem okoliczności sam się nim stał. Cóż, trzeba będzie uważać na skutki uboczne. Wilku dostał silnego zeza i nóżki się pod nim ugięły. Ale jak wykazała późniejsza analiza krwi, moja mikstura okazała się skuteczna 🙂
Trzeba było tylko zrobić antidotum. Na szczęście nie było to zbyt trudne. Trzeba by na przyszłość zapamiętać, że antidotum do takich mikstur jest potrzebna a nawet konieczna. Ważne że w ogóle udało się ją zrobić i odzezować drogiego Wilka.

Jako że się napracowałem, to jak na uczciwego gnoma można iść spać. Przed snem jeszcze wyeksmitowałem pluskwy i inne robactwo z mojego pokoju do sąsiedniego i można było zasnąć snem sprawiedliwego.

Następnym dzień przyniósł nowe radości i przygody.
Jak się okazało wyruszyliśmy ponownie do świątyni tej całej boginki śmierci w której byliśmy wczoraj.
Nie wiem po co, ale okazało się, że konieczne jest (przynajmniej według Gimgara – krasnoludka oraz Vankara – magusa) aby Mowi, nasz koci towarzysz wyruszył na przeszpiegi do lazaretu świątyni zbadać co się tam dzieje z chorymi i cierpiącymi. Cóż, znałem odpowiedź na to pytanie od samego początku – są tam leczeni – no ale mnie nikt akurat o zdanie nie zapytał.
Kociak poszedł jakby ktoś mu ogon podpalił i zaczął szpiegować. Ale coś mu chyba nie wyszło, bo niedługo potem rozległy się krzyki i zrobiło zamieszanie. Ze świątyni wybiegli strażnicy krzycząc że ktoś zniszczył lazaret, ukradł wyniki badań i w ogóle dramat wielki i bąbelki.
Kątem mego bystrego oczka dostrzegłem jeszcze uciekającego gdzieś po dachach Mowiego, zaś strażnicy rozbiegli się jak pluskwy eksmitowane z mojego pokoju po mieście aby odnaleźć intruza.

Krasnolud i magus coś tam marudzili, że sami znajdą Mowiego i doprowadzą przed oblicze kapłanów, po czym sami weszli do świątyni aby… no właśnie, nie wiem co tam zrobić.
Ja zaś jak na myślącego gnoma przystało, ruszyłem w miasto aby wspomóc kociaka w jego ucieczce i uniemożliwić zamiany jego skóry w dywanik. Za mną ruszył mój dobry krajan Wilk. Widać że gnomia porządność jeszcze jest w nim silna. Wyczuł co należy zrobić.
Wspólnymi siłami odnaleźliśmy kocura. Jak to kot siedział na dachu.
Tylko jak ukryć kota w mieście pełnym ludzi i innych normalnych istot? Mowi wymyślił, a ja zaakceptowałem, że ukryjemy go na cmentarzu gdzie przebierze się w pełną zbroję jednego ze złoli, dzięki temu schowa futro i może przy odrobinie szczęścia nikt się nie zorientuje że on to on.
Dzięki prostemu zaklęciu niewidzialności które na szczęście doskonale opanowałem, udało się przekraść z Mowim oraz Wilkiem na cmentarz. Oczywiście pomogła moja niebywała charyzma aby przekonać strażnika stojącego przy bramie cmentarnej, że zarówno ja jak i gnomo towarzysz musimy tam wejść (o niewidzialnym Mowim nie wspominam celowo bo skoro go nie widać to nie trzeba się za niego tłumaczyć). Moja wspaniała i epicka wręcz opowieść o zmarłej babci (naturalnie mojej, nie Wilka) która miała w mieście słynną na cały świat aptekę która niestety zbankrutowała po zaledwie 3 dniach tak zachwyciła strażnika, że przepuścił nas bez najmniejszych problemów.

No i dotarli my na cmentarz. W kapliczce-grobowcu była istna rzeź. Chyba coś wybuchło… czyżby kamyk-płomyk magusa? kurczę, jestem zazdrosny, od wybuchów jestem tu ja.

Na szczęście udało się z wielkiego dołu pełnego trupów wydobyć i zdjąć ze złola zbroję, oczyścić (oczywiście dzięki mnie) a następnie odziać w to naszego kocura.
Ciekawe co teraz… coraz mniej podoba mi się pobyt w tym mieście. Zamiast rozwijać swój intelekt, wynajdywać wspaniałe wynalazki to ratuję bandę dziwnych oberwańców przed problemami które same na siebie ściągają… zobaczymy jak to się dalej potoczy…

Kolejny film o Boracie

Kolejny film o Boracie czyli tłusta łapówka dla amerykańskiego reżimu, by naród kazachski znów być wielki.

Do niedawna myślałem, że Sacha Baron Cohen to marka sama w sobie, że nie jest wstanie zrobić chłamu, że umie bawić się konwencją i nie pójdzie po najprostszej linii oporu robiąc swój kolejny film.
Niestety okazało się inaczej.
Dzięki „nieuprzejmości” francuskiego Amazona, który do zakupu dorzucił 30 dni dostępny do Amazon Prime miałem okazję obejrzeć to co jeszcze przed obejrzeniem, roboczo nazwałem najnowszym dziełem tego brytyjskiego aktora. Jak nietrudno się domyśleć, określenie tego filmu dziełem jest grubym nadużyciem. W odróżnieniu od pozostałych filmów Sachy Cohena, ostatni z nich amatorszczyzną i taniością bije po oczach jak stroboskop na dyskotece z lat 90. I nie chodzi o budżet, bo ten pewnie nie był mały, chodzi niestety o efekty jakich użyto do pokazania opowieści o córce Borata i spisku prezydenta Kazachstanu. Tak, bo film trzyma do ostatnich minut twist który ma go uratować, może by i to zrobił gdyby nie wydawał się wciśnięty tam na siłę, zupełnie jakby dopiero pod koniec procesu tworzenia filmu ktoś wpadł na pomysł na jego dopisanie i szybkie dokręcenie. Mało to przekonywujące.
Sam film składa się niestety z gagów już znanych z poprzednich filmów. Jest kilka żałosnych prób przebieranek, siłowego zderzenia „zacofanych” poglądów bohaterów z normalnością jaką przedstawiają amerykanie (chociaż pomysł z książeczką poradnikiem „Jak wychowywać córkę” wydaną przez Ministerstwo Rolnictwa itp jest nawet zabawny, niestety poprowadzony tak topornie, że humor szybko z niego znika).

Duże oczekiwania, może za duże jak na gatunek jakim są filmy Boracie, Brunie czy Dyktator, szybko zderzają się z miałkością i odtwórczością filmu. Z każdą kolejną oglądaną minutą miałem wrażenie że autor potrzebował pieniędzy więc na szybko zrobił film, byle go gdzieś wcisnąć i trzepać kasę.
Chyba fakt, że nie słyszałem o nim dopóki nie miałem dostępu do Amazon Prime o czymś świadczy, bądź co bądź nie ma się w tym przypadku czym za bardzo chwalić.

PS. Sama platforma do oglądania filmów i seriali też działa jakby chciała a nie mogła. Mam wrażenie jakby to była jakaś wersja Beta, działająca na zbyt słabym komputerze, ledwo spełniającym minimalne wymagania… cóż, ale za darmo nawet sól słodka, więc obejrzymy tam co się da a potem porzuci odłogiem jak Sacha Baron Cohen swój najnowszy film (takie moje wyłączne wrażenie)

Podróże Rudzimira „Upsik” Tollewaffe część II

Och te wielkoludy. Rozrabiają ledwo ich z oczu spuścić choć na chwilkę.
Wystarczyło że przez chwilę ich nie pilnowałem w wylądowali na audiencji i u „Szepta”, szefa miejscowych oprychów, samozwańczego króla półświatka z którym żaden porządny gnom nie chciałby mieć do czynienia. A przez nich byłem do tego zmuszony.
Znowu coś knuli, zwłaszcza ten wielgachny (na szczęście tylko wzrostem, bo ani intelektem ani mocą nie ma najmniejszych szans mi dorównać). Coś kombinowali, knuli i szeptali o wydostaniu się z miasta. I był tam ten dziwny kapłan „Morowej Boginii”. Nigdy nie rozumiałem kapłanów i ich obsesyjnej wiary w istoty których nigdy na oczy nie widzieli a jedyne co chcą to dary, modlitwy i uwielbienie. Człowieku, chcesz wielbić kogoś wspaniałego to wielb Rudzimira. Jestem zawsze na miejscu, chętnie naprawdę wysłucham tego co masz mi do powiedzenia, a jak będę miał kaprys i dobry humor to może coś dla Ciebie zrobię. Na przykład zbuduję obrotową super wieżyczkę z kuszą jak na wozie Pana Magusa.

Wielkoludy tak mnie zamotały i zagadały (chyba naprawdę miałem jakiś gorszy dzień że im się to udało), że po nocy udaliśmy się ponownie na cmentarz. Naprawdę nie wiem co ich tak ciągnie do tego miejsca. W zaledwie jeden dzień jesteśmy tam po raz drugi i to w dodatku teraz w ciemnej nocy kiedy to nie widać dalej niż czubek własnego nosa. I co nas tam zastało?
Kapłan i kilkunastu ciężkozbrojnych osiłków kopiących groby. Nawet nie zdążyłem zobaczyć po co i czy kogoś w nich chcą zakopać kiedy krasnoludek zaszarżował na nich jak pijany guziec i zaczęła się masakra.
Mam oczywiście na myśli, że oni o mało nie zostali by zmasakrowani gdyby nie moja wybitna i niezwykle udana taktyka ostrzelania podstępnych drani z Puk-Puka oraz ugotowania jednego jak się później okazało trupio-kopaczy w jego własnej zbroi. Kto inny wpadłby na tak błyskotliwy i wspaniały plan.
No i co z tego, że krasnolud strzelał z lasera, siekał toporem a czarodziej przyzywał błyskawice, a nasz drużynowy koteczek o mało nie połamał łapek skacząc z dachu… gdyby nie ja oraz pan Puk-Puk gryźli by glebę, lub też jak mówią producenci nawozu – wąchał kwiatki od spodu.
Tak czy siak udało się, ci którym pisane było umrzeć umarli a ci którzy mieli przeżyć żyją. I teraz będą musieli nam opowiedzieć na kilka pytań…
Mam nadzieję że będą bardziej rozmowni niż waleczni, bo tylko wtedy mamy szansę czegoś się od nich dowiedzieć.

Podróże Rudzimira „Upsik” Tollewaffe

Nazywam się Rudzimir „Upsik” Tollewaffe, jestem gnomim wynalazcą, wielkim entuzjastą udoskonalania, ulepszania i tworzenia rzeczy z rzeczy. Miano Upsika dostałem przez przypadek. Zresztą wiele rzeczy dzieje się wokół mnie przez przypadek. Po prostu ups, stało się i tyle.
Urodziłem się jako 7 syn i 12 dziecko Ludeńki i Sofitolisa Tollewaffe, spokojnej gnomiej rodziny zajmującej się wyrobem słynnych na całą okolice Chwastobójczej Mieszanki Tollewaffów, Cud Nawozu Ludeńki oraz innych niezwykłych wynalazków głównie związanych a agrokulturą i szeroko pojętym rolnictwem. Większość mojego rodzeństwa, w tym i ja przez większość życia zajmowała się wspieraniem i rozwojem rodzinnego interesu. Niestety, wysadzenie w powietrze kadzi Nr 3 i zrzuceniem na całe rodzinne gospodarstwo 20 galonów świeżej gnojówki poskutkowało usilną prośbą rodzicieli o poszukanie pracy gdzie indziej, najlepiej daleko, daleko i z dala od wszystkiego co mogło by wybuchnąć.
Tak wyruszyłem w świat.

Jak się ma niecałe 90 cm wzrostu i waży niecałe 19 kg trudno wymagać żeby ktoś traktował Cię poważnie, a to naprawdę, ale to naprawdę wkurza. Skoro nie jestem wstanie zwrócić uwagi Wielkich swoim wzrostem, to z przyjemnością robię to za pomocą mojego skrzekliwego głosu i Puk-Puka – przenośnego ręcznego moździerza. Niegdyś miałem imponującą ogniście rudą czuprynę, niestety kilka ostatnich eksperymentów z materiałami wybuchowymi pozbawiło mnie niemal całego owłosienia na głowie. Zostały tylko niesforne rude kępki za uszami, wielkie krzaczaste brwi oraz moja duma i chluba – wspaniała bródka z równie wspaniałymi bokobrodami i wąsem. Tak więc ruszam w świat ubrany w starą, mocno wysłużoną i nieraz cerowaną skórznie ozdobioną dziesiątkami kółek zębatych, miedzianych i stalowych płytek oraz wysokie, po uda skórzane buty. Na czole nieodłączne towarzyszą mi gogle ochronne a zza pleców wystaje owinięta skórą groźna i tajemnicza rękojeść Puk-Puka.

Początkowo faktycznie starałem się trzymać rodzicielskiej rady i imałem się różnych zawodów. Byłem przez pewien czas alchemikiem (do czasu wypadku ze skaczącą kolbą i składzikiem spirytusu), później zostałem jubilerem gdzie miałem nawet pewne sukcesy (do czasu przypadkowego stopienia diademu Hrabiego Goldwersteina – bezcennej rodzinnej pamiątki którą miałem tylko oczyścić), rzeźbiłem (dopóki pył drzewny powstały przy rzeźbieniu głowy Czterokonia nie zapalił się od stojącej obok świecy i nie spowodował spłonięcia warsztatu mistrza). Browarnictwem nie zdążyłem się tak naprawdę zająć na poważnie przez skandaliczne warunki pracy jakie mi zaoferowano i niedopilnowanie przez innych czeladników ognia nad kadzią z brzeczką (która tak nieszczęśliwie wybuchła, że nie dość że zniszczyła cały browar to jeszcze dotkliwie poparzyła niemal wszystkich znajdujących się wewnątrz pracowników – oprócz szczęśliwym zbiegiem okoliczności mnie).

Szybko jednak stwierdziłem, że to nie dla mnie. Zacząłem się na poważnie zastanawiać czy to aby ze mną nie jest nie tak. Na szczęście znalazł się ktoś kto mi zawierzył i wybił te pomysły z głowy – Czarny i Czerwony – organizacja zajmująca się ochroną w kilku okolicznych miastach. Zostałem ich oficjalnym arteficerem (jednym z kilku ale to zawsze pierwszy krok do dalszej kariery). Niestety, przykrym zbiegiem okoliczności tam też nie zagrzałem dłużej miejsca. Niektórzy mówią że to wina mojego niewyparzonego języka, inni, że to przez nieumiejętność trzymania go za zębami i nad wyraz skąpe zdolności dyplomatyczne, ale wszyscy są zgodni co do tego, że to wina Krateru Rudzika.. a to przecież najzwyklejszy zbieg okoliczności. Nie warto się zagłębiać w to co się stało, lepiej o tych przykrych wydarzeniach nie wspominać, naprawdę nie ma o czym. Ważny jest tylko efekt końcowy, czyli wspomniany wcześniej w centrum miasta prawie półkilometrowej średnicy Krater, nazwany nie wiem czemu moim imieniem Kraterem Rudzika. A przecież zniszczenia nie były by tak duże gdyby nie wadliwie zaprojektowany i fatalnie wykonany system kanalizacji z który znacznie spotęgował wybuch powstały na powierzchni (a dokładniej rzecz biorąc jedna nieszczęsna iskra która złośliwie przeskoczyła na duży zapas wybuchowego proszku nad którym właśnie pracowałem.
Cóż, trzeba było salwować się ucieczką, przecież Ci ignoranci byli gotowi (jak się później okazało miałem rację) obarczyć mnie winą za to wszystko co się stało.
Teraz gdzie indziej trzeba szukać mi szczęścia, zarobku i dachu nad głową… o biedny ja, kto przygarnie biednego gnoma pełnego dobrych chęci, mającego po prostu pecha?

Wyruszam więc na przygodę, gdzie nogi i oczy poniosą. Oby przyniosły coś dobrego i niewybuchowego. To znaczy, żeby przypadkiem nic nie wybuchło.
Jednak wyruszać na przygodę samemu to ani wesoło ani bezpiecznie. Nie żebym się bał. O nie, co to to nie. Ale zawsze raźniej się wędruje jak wokoło jest ktoś życzliwy.

Niestety nie taka kompania mi się trafiła. Przez przypadkowo zupełnie zawarty kontrakt z gildią kupiecką los złączył mnie z nieoczekiwanym zupełnie towarzystwem. Gderliwym i z lekka nerwowym krasnoludem o imieniu Gimgar, którego charakter przypomina wybuchową kadź a twarz do nie dawna zdobił lej podobnej wielkości jak ten nazwany moim imieniem (ponoć cudownie zaleczony przez jakąś grobową pannę, czy inną Boginię). Jest tu też elfia panna Dalia, która nie pasuje do tej zbieraniny ni diabła, ni wzrostem ni ogładą. Po prostu wielkie to, wręcz tyczkowate i tyle dało się poznać. Jest i gnomi brat, ale raczej maruda i snobek z niego. Może da się bliżej poznać. Na razie z zachowania bardziej mi na goblina niź brata w goniźmie wygląda. Nie można zapomnieć o zamaskowanym magu. Coś mówił jak się nazywa, ale ja go chyba nazwę Pan Maska, bo nie rozstaje się z nią ani na chwilę. Aaaa i nie można zapomnieć o koteczku, który może być całkiem pocieszny… ale chyba nie łowi myszy.
Ledwo żem ich zapoznał a już narobili mi problemów. Zepsuli opinię w ulubionej karczmie, właściciel, Pichcik już nie będzie takim łaskawym okiem na mnie patrzył. A to wszystko przez jakiegoś sędziego co szukał tych łapserdaków co się do mnie dołączyli (no bo przecież nie ja do nich). Tylko moja niesamowita inteligencja, spryt i zręczność w szafowaniu słowem uratowała ich wielkie tyłki i pomogła zgubić pogoń. Jedynie co z tego mam to to, że sie nie wyspałem i musze teraz pędzić do gospody „Pod Zatopionym Gigantem” gdzie te biedaki czekają na mnie i moje rady. Przecież zginął beze mnie. Więc nie mogę ich zostawić samych jak palec. To było by nie po gnomiemu…

Zamiary na 2021

Checklista na 2021 r. Moje top 30:

1. Zrobić minimum jeden tatuaż – szkicowy ludzik Lego na prawym nadgarstku;
2. Zrobić więcej niż jedentatuaż – komplet kostek do rpgów na lewym nadgarstku (najchętniej w kolorze) oraz/lub Pony na klatce;
3. Dokończyć/przepisać na nowo „Zasady Magii”;
4. Więcej grać w RPGi. Nie tylko te znane, ale próbować, eksperymentować z nowymi, dotąd nieznanymi, a także z nowymi MG;
5. Poprowadzić chociaż raz każdy z posiadanych w domu systemów (zwłaszcza tych kupionych w ramach zbiórek croudfoundungowych);
6. Napisać minimum 12 opowiadań w skali roku (jeden na każdy miesiąc);
7. Poprowadzić własną kampanię, taką pełnowymiarową, z fajerwerkami i wodotryskiem;
8. Melfais – przebudować na nowo podstawy systemu i popracować nad nim dalej;
9. Zagrać lub poprowadzić erpega wydanego w 2021 r.;
10. Zagrać lub poprowadzić erpega wydanego przed 1980 r.;
11. Zacząć przygodę słowami Dawno, dawno temu, za siedmioma górami;
12. Zakończyć przygodę słowami I żyli długo i szczęśliwie
13. Stworzyć całkowicie autorski rekwizyt na sesje;
14. Chociaż raz przebrać się za swoją postać (najlepiej na konwent, mniej lub bardziej amatorski cosplay);
15. Zagrać chociaż jedną sesję postacią wymyśloną przez inną osobę z drużyny;
16. Upichcić coś na sesję (własnoręcznie, nie zamówione);
17. Zagrać lub poprowadzić sesję w system powstały nie w Polsce, UK lub USA (nawet nieprzetłumaczony na Polski);
18. Opublikować własny scenariusz, kampanię, loch lub postać;
19. Zagrać z kimś po raz pierwszy (i niekoniecznie ostatni);
20. Nauczyć się podstaw rysowania;
21. Dalszy spadek wagi, do oczekiwanych 80 kg;
22. Nie dla siebie, nie dla laski, ale chce mieć brzuszek płaski;
23. Rozpoczęcie regularnych ćwiczeń (siłownia lub w domu);
24. Własna planszówka – chyba nadszedł na to już czas żeby spróbować ją zrobić;
25. Fotografia – kontynuacja nowego hobby, nauka jak to robić coraz lepiej a także robić to regularnie;
26. Nadrobienie seriali i filmów na Netfliksie i HBO;
27. Regularne pisanie bloga;
28. Wyjazd do jednego z magicznych miejsc (Praga, Japonia, Barcelona, Paryż);
29. Nadrobienie komiksów i uzupełnienie kolekcji;
30. Uzupełnienie Lego i nadrabianie ładnych braków;

postanowienia od 9 do 19 – zaadaptowane za Dwunastoma questami na 2021 r. (znalezione na FB)