Podróże Rudzimira „Upsik” Tollewaffe część IX

Wyruszyliśmy z miasta.
Nie wiem czemu akurat statkiem, ale chyba Wilkowi i Vankarowi zależało na tym żebyśmy znaleźli się jak najszybciej po drugiej stronie jeziora. A może miało to coś wspólnego z jakimś człowieczkiem który właśnie przez port wydostał się z miasta.
Podróż na szczęście minęła bez większych niespodzianek. Na pewno nie była smutna, wręcz przeciwnie. Udało mi się wmówić kapitanowi że Mowi jest synem Sędziego i jego własnej kotki… Plotki jak dotrą do miasta mogą troszkę namieszać. Ciekawe co z tego wyjdzie. Chciałbym zobaczyć minę sędziego jak kapitan wręczy mu kotkę życząc miłego pożycia. Zwłaszcza jak potem ludzie będą oczekiwać na ciążę zwierzaka…
Cóż, to może być coś ciekawego. Ale może lepiej być wtedy daleko od miasta, bo a nóż Sędzia nie ma poczucia humoru?

Jak wspominałem, podróż przez jezioro minęła bez problemów.
Na niewielkiej polance nastąpił długo oczekiwany test umiejętności Dunkhara i ciemnoskórego młodzieńca z dalekich krain.
Ruszyli na siebie. Smokowiec z pięściami a młodzik… niech mnie kule biją jak nie zapomniałem jego imienia… jak dołączy do nas wypadało by je zapamiętać, bo głupio do niego mówić, ej Ty młody ciemnoskóry… byłoby to lekko mówiąc niezręczne.
Tak czy siak młodzik bronił się dzielnie swym zakrzywionym mieczem. Chyba sejmitarem go zwał. Dzielnie stawał. To mu trzeba przyznać, ale to że większych szans nie ma było niejako wiadome od samego początku. Jedną z zasad pojedynku miał być zakaz używania magii przez obie strony, a umiejętności młodzika chyba właśnie na magii w dużej mierze się opierały.
Pieści smokowca waliły jak młoty. Dobrze że pojedynek nie był na serio, bo z młodziaka została by jedynie mokra plama.
Ważne jednak jest to, że obie strony w pełni zasłużyły na to aby z nami zostać. Każdy z nich ma szansę wnieść do drużyny dużo dobrego. A pewnie obaj co nie co mają jeszcze w zanadrzu, bo na pewno nie odkryli wszystkich kart jakie mają w rękawach.

Po w miarę spokojnej nocy, podczas której chyba coś wypełzło z jeziora i poszło w głąb lądu, ruszyliśmy dalej.
Całkiem niedaleko, dokładnie w miejscu wskazanym przez marynarzy jako miejsce gdzie statek mógłby niezauważony i bez problemu przybić do brzegu i wysadzić pasażera natknęliśmy się na coś.

Miało to zdecydowanie za wiele metrów wysokości i czegoś strzegło. Wyglądało jak przerośnięty lodowy gigant patrolujący i strzegący wejścia do jaskini. Nie wydawał się zbyt szybki, dlatego po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy się na szaleńczy wyścig żeby przemknąć się w miarę niezauważeni do wejścia. Niestety dla nas stwór okazał się bardziej spostrzegawczy niż Gimgar na środku bazaru. Ruszył na nas cwałem grożąc stratowaniem lub czymś z goła gorszym.
Na szczęście moje cwane i sprytne oczko wypatrzyło dla nas zamaskowane wejście do piwnicy. Chybcikiem wskoczyliśmy tam prawie bez szwanku. Prawie, bo smokowiec dostał solidny cios który dość mocno uszkodził mu nogę przez co biedak ma teraz lekkie problemy z poruszaniem się. Cóż, miejmy nadzieje że jakoś uda się to naprawić z czasem.

Oko olbrzyma zaglądało do środka ale niewiele mogło zrobić poza groźnym pohukiwaniem.
Znaleźliśmy się w niezbyt szerokim tunelu w którym leżało całkiem sporo ludzkich zwłok.
Jako przyczynę śmierci dało się określić – nieżycie. Może dalej uda się odkryć coś więcej…