Jestem…

Nie lubię się budzić.
Gdy tylko wraca mi świadomość, ponownie zaczynam czuć, wracają mi zmysły, wtedy znikają sny. A to one jako jedyne dają mi poczucie prawdy, rzeczywistości i nadają memu życiu sens.
Wraz z pierwszymi promieniami słońca przebijającymi się przez zamknięte powieki, sen, niczym złocista mgła rozprasza się, znika w niebycie. Czuję, że tracę wtedy samego siebie, swoje wspomnienia, prawdę o swoim życiu. O tym kim byłem, jestem i mógłbym być.
Dziś mi się jednak udało niemal w ostatniej chwili złapać kilka kawałków złocistej mgły snu.
dokądś idę, prosto przed siebie. Starannie wytyczoną ścieżką wysypaną bielutkim żwirem. Trawniki dookoła są zadbane, równo przycięte. Wyglądają jak malowidło. Głęboka soczysta zieleń, źdźbła równe jak od linijki. Jak na nie rzeczywistym obrazie, jednym z malowideł Jorika Velbesta. Nie wiem skąd znam to imię, nie wiem skąd znam jego dzieła, ale dokładnie z tym kojarzą mi się przestrzenie dookoła mnie…
Drewniana szopa wyłania się zza starannie przystrzyżonego żywopłotu. To ona jest moim celem. W niej ktoś na mnie czeka. Nie pamiętam jak się nazywa, ale wiem, że mnie wyczekuje. O moje biodro obija się ciężki gladius w skórzanej pochwie. Ach, zatem dzisiaj czeka mnie pojedynek na miecze. Czuję, że to dobrze. Brakowało mi tego. Podświadomie odczuwam radość na myśl o nadchodzącej walce.
„Znowu spróbujemy udowodnić sobie który z Nas jest lepszy” – myśl sama pojawia się w mojej głowie. Nie wiem, co ona znaczy, chociaż czuję, że powinienem…
…Ciężko dyszę leżąc na ziemi. Obok leży odrzucony gladius. Parę metrów dalej leży drugi, taki sam, a przy nim mój przeciwnik. Znowu nam się nie udało. Ostrza się wyszczerbiły, ręce omdlały z wycieńczenia, a ciała krwawiły z kilkudziesięciu płytkich, niegroźnych ran. Mamy je niemal w tych samych miejscach. Tors, uda, ręce, szyja… Jesteśmy jak odbicia w zwierciadle. Pot spływa po moim ciele, miesza z krwią, powoduje kłucie w ranach. Ten drobny ból sprawia, że czuję, że żyję. W uszach dudni mi bicie serca, słyszę nasze ciężkie oddechy. Po chwili powietrze przecina pełen radości i młodzieńczej werwy śmiech. To śmieje się mój przeciwnik, wraz z nim śmieję się ja. Kolejny dzień i kolejna próba nie przyniosła rozwiązania. Cieszy mnie to i smuci jednocześnie. Będzie okazja do ponownego spotkania i wypróbowania się nawzajem… Nie spoczniemy, póki jeden z nas nie padnie…
… Stojąc na wzgórzu widzę jak zbliża się do mnie. Początkowo jest tylko ciemną plamą na tle zieleni lasu, ale po chwili pojedynczy słoneczny błysk odbija się od jego piersi i powraca do mnie w postaci złotego zajączka. Przez ledwie sekundę oślepia mnie, ale dzięki temu mam pewność że to on. Spoglądam prosto w słońce, wystawiam na jego blask swój tors i wiszący na rzemyku talizman. Od niego również pojedynczy promień słońca się odbija i mknie ku mojemu…
…moja strzała wbija się w sam środek, tuż obok błękitnie barwionej strzały mojego konkurenta. Drga przez chwilę, jakby nie chciała przyjąć do wiadomości, że to już koniec jej lotu. W tarczy tkwią obok siebie kolejne serie strzał. Moja karmazynowa obok jego błękitnej. Jedna obok drugiej, prawie jak bliźnięta, ale tak różne od siebie.
Ogień i woda, rubin i szafir, krew i krew.
Kolejna seria strzałów ponownie nie rozstrzyga pojedynku. Zgromadzeni na widowni ludzie wydają z siebie jęk zawodu. Znowu to samo. Są źli, rozżaleni, smutni. Negatywna energia wypływa z nich szerokim strumieniem, jakby chciała dać nam do zrozumienia, że jeden z nas powinien się poddać, przegrać, zmarnować jedną z dziesiątek szans, żeby dać drugiemu zwycięstwo a zgromadzonym tłumom powód do wiwatów.
Ja jednak czuję – nie wiem skąd, ale jestem tego pewny – że tak nie może być. Wygrana musi być prawdziwa. Jeden będzie wiedział jeżeli drugi się podda, celowo przegra, podłoży się. A to zniszczyłoby wszystko. Wypaczyłoby sens całej rywalizacji. Bo wtedy nie wygrałby lepszy. Nie wygrałby nikt.
Czuję na dłoni Jego pewny uścisk. Mocne klepnięcie po plecach. Zapach przepoconej skóry.
– Byłem przekonany, że tym razem mnie pokonasz…

Strzępy snów, jakby wspomnień, prawdziwych wydarzeń. Ale żadnego z nich nie pamiętam, jestem przekonany, że żaden nie jest częścią mnie, ale czuję jakby uzupełniały mnie one. Dopełniały pustkę która gdzieś głęboko we mnie tkwi.
Jest jeszcze jednowspomnienie. Ono nie znika, jest cały czas ze mną. Nie blaknie wraz z otwarciem oczu.
To miecz. Miecz o czarnym ostrzu. Lśniącym, zdradzieckim. Mknie ku mnie, nie daję rady się przed nim obronić ani uchylić. Zagłębia się w moją twarz, wgryza w kość, przecina mięśnie, tkankę. Pali żywym ogniem. Czuję, że rana sięga znacznie głębiej niż zagłębiło się samo ostrze, wgryza się w samo serce mojego jestestwa, wysysa je, odbiera mi wszystko. Ból rozlewa się po całym ciele, coraz mocniej, silniej…
Wtedy się zawsze budzi mnie mój własny krzyk. Rana na policzku boli wtedy bardziej niż zwykle, pulsuje w rytm uderzeń serca. Złocisty sen się przerwał.. pozostała jedynie kojąca ciemność. Mrok, który mnie otacza, jest równie rzeczywisty co świetlane okruchy wspomnień. Nadal nie wiem, który ja to ten prawdziwy.
Krzyczę, a wierni lgną do mnie. Moje sny zawsze budzą w nich strach. Przeraża ich to, co w nich widzę… Wielbią mnie ale mam wrażenie że wciąż do końca mi nie ufają. Przekonują, że przyszedłem by ich poprowadzić, lecz wiem że nie jestem jednym z nich. Widzę to po ich oczach, kolorze skóry, mowie i sposobie poruszania się. Z jednej stronyjestem im zupełnie obcy ale z drugiej jestem im bliższy niż rodzona matka.
Przecież jestem ich bogiem…