Las

Ja pamiętam taki czas, kiedy tutaj wciąż był las,
piękny, dumny, szumiał skrycie no i pachniał należycie.

Potem przyszły gorsze czasy, ludzie mówią: „Gdzie te lasy?”
czy już nadszedł na nie czas? Nie ma lasu a był las?

Smutek wszystkich wokół zżyma, elf już się już stołka trzyma,
no bo tęskno mu za lasem, który rósł. O tu! Za pasem.

Hobbitowi to wsio ryba, nie ma lasu no to chyba,
kupi grzyby się od baby co sprzedaje je spod lady.

Nawet krasnal Skałobrzdęki, co ma mocne obie ręki,
przy kufelku burczy cicho, że las wzięło pewnie licho.

Ech, pamiętam ja ten czas, kiedy wokół nas rósł las,
i pamiętam też te dni, kiedy został sam las pni.

A ten las to był bajkowy, żyły w nim nieliche stwory,
miał też wiedźmy trzy i pół, co tańczyły wokół wkół.

Pierwsza wiedźma to Czarnucha, co ma kota kocmołucha,
szkodnik z niego pierwsza klasa, kawał czarta nie burasa.

Młodsza zwała się Caryca, wielka była z niej złośnica,
kto jej w lewe ślepie raz by łypną, ani chybi wnet by gibnął.

Nie lubiła ludzi Ona, chociaż w piśmie jest uczona.
Trzecia i połówka też, to Aurelia i jej jeż.

Trzecia wiedźma – alchemiczka, co lubiła do koszyczka
włożyć mikstur pełen stos, mocnych, gęstych niczym sos.

Potem niosła te mikstury, nie za lasy, nie za góry,
ale na rozstaje dróg, gdzie je każdy znaleźć mógł.

Te dekokty były różne, moce były ich przeróżne,
i szkodliwe, i pomocne, a działanie było mocne.

Mogły pomóc na łysienie, na dziecięce poronienie,
na ranienie i słuchanie, były też na zakochanie.

To ostatnich tych działanie i tez ludzkie rozpasanie,
dało opowieści treść no i lasowi rzekło – „Cześć”.

W zakochaniu człek głupieje i dokoła tylko pieje,
że On kocha, Ona lubi. Czeka aż Go miłość zgubi.

Idzie taki człek do lasu by narobić tam hałasu,
zrywać kwiaty, w drzewie ryć ,że „On nie chce bez niej żyć”.

Każda kora ozdobiona i przez napis oszpecona,
wszędzie znaczki i serduszka albo uśmiechnięta buźka.

I szeptały smutne drzewa, gniew w gałęziach wnet dojrzewa,
ale służy ludziom las, są cierpliwe niczym głaz.

Kiedy Jasiek, głowa tępa, chciał ten napis dać na Enta,
drzewny pasterz wnet wkurzony tako rzecze do swej żony.

Moja żono, Entna panno. To za dużo ma dziewanno,
trzeba skończyć te wybryki, uciekniemy do Afryki.

Pasterz kazał, drzewa wstały, chociaż długo się wahały,
bo kochały przecież ludzi, choć brutalni, głupi, rudzi.

I ruszyły w poniewierkę, niczym żołdak na żołnierkę,
dzień i miesiąc wędrowały, aż nie zniknął las ten cały.

Kiedyś rósł tu piękny las, ale nie ma go wśród nas,
bo go ludzie nie cenili i czynami wygonili.

Teraz wokół jest pustkowie, co się Pustką Wielką zowie,
nie ma zwierza, nie ma cudów, można siąść i umrzeć z nudów.

Ja pamiętam taki czas, kiedy tutaj wciąż był las,
teraz tylko ja zostałem i z Entem nie wędrowałem.

Dumny stoję na ryneczku, wokół ludzie mnie w kółeczku,
oglądają, dotykają wciąż mi mówią, że kochają.

Jam ostatnia jabłoń w mieście, jak nie chcecie to nie wierzcie,
lecz zostanę tu na wieki, bo kocham te człowieki.

Z jabłek robią szarloteczki, co kochają je dziateczki,
daję cień, wietrzyk słodki no i włażą na mnie kotki.

Doceniają co stracili, o co niezbyt się troszczyli,
już nie zmienią co zepsuli, co zniszczyli i zatruli.

Tam są ludzie gdzie jest las, bo nie będzie Was bez nas,
więc nadejdzie taki czas, kiedy wszystko pójdzie w las.

Jakże piękny był to czas, kiedy wokół nas był las,
teraz są już inne czasy, w których nie istnieją lasy