Pierwsza Matka

W czasach, kiedy świat był jeszcze młody, a Bogowie pamiętali czasy, gdy Elfy władały całym znanym światem, w ukrytej wśród niedostępnych szczytów gór krasnoludzkich dolinie, zwanej Sercem Trzech Jezior, mieszkała Eiywa, zwana przez innych Bogów Pierwszą Matką.

Żyła sama, w oddaleniu od innych Bogów i ras. Czekała. Cierpliwie przeszukiwała całą dolinę, nie zaprzestając w poszukiwaniu tylko sobie znanych rzeczy i miejsc. Nie długo żyła w swojej chatce sama.

Pierwsi wraz z nią zamieszkali bracia bliźniacy –  Seoman i Valerius, którzy zawędrowawszy do doliny, nie pamiętali nic ze swojego poprzedniego życia, zupełnie jakby nowe miejsce oznaczało nowe wspomnienia i nową szansę na przyszłość. Bracia rywalizowali ze sobą niemal w każdej dziedzinie. Początkowe niewinne konkury wraz z biegiem dni i miesięcy przybierały coraz bardziej poważną formę. Bracia przynosili do domu swojej „matki” coraz wspanialsze trofea, chcieli swoimi czynami zaskarbić sobie miłość i szacunek Eiywy. Zapuszczali się w najdalsze krańce doliny i to właśnie tam spotkali bestie, które miały stać się symbolem ich siły i męstwa. Valerius na odległej sawannie zabił i odział się w skórę wielkiego białego lwa-samotnika, którego sława jako zabójcy obiegła niemal całą dolinę. Od tego dnia Valerius przybrał miano Lwa. Seoman miast suchych północnych terenów, wybrał na miejsce swoich polowań południowe podmokłe tereny doliny. Ruszył tam tropem największej bestii jaka była znana w dolinie, śmiertelnie niebezpiecznej szmaragdowej kobry, której oczy lśniły w ciemności niczym nefrytowe pochodnie. Po jej zgładzeniu ozdobił swoje czoło diademem, w który osadził nefrytowe oczy kobry, a ciało – tatuażami wykonanymi jadowym zębem gada, żeby nigdy nie zniknęły, żeby były na zawsze – SEMPER. Zielone niczym trawa oczy chłopaka ziały teraz bezdenną czernią. Seoman stał się Wężem.

Tymczasem Eiywa miała dla rywalizujących braci niespodziankę, dzięki której miała nadzieje, że chęci do ich coraz bardziej niebezpiecznych wypraw i konkurów zostaną wyciszone. W domu na Seomana i Valeriusa czekał nowy mieszkaniec: drobna, złotowłosa dziewczyna imieniem Matra. Pewnego wieczora wracając z lasu do domu Eiywa zastała dziewczynę siedzącą w ogródku i pielącą wszędobylskie chwasty z grządek kapusty i marchwi. Jej szczery uśmiech, buzia pokryta złocistymi piegami i wspaniały złoty warkocz zdawały się odbijać resztki zachodzącego słońca rozświetlając okolicę. Nie odzywając się ani słowem zamieszkała wraz z Eiywą i braćmi. Dzięki swojemu wspaniałemu warkoczowi oraz niebywałej ręce do roślin została przez swoją nową rodzinę nazwana Kłosem.

Matra nic nie mówiła. Bracia starali się wydobyć od niej choćby słowo,  lub jakikolwiek inny dźwięk,  więc robili wszystko żeby ją rozśmieszyć, przestraszyć lub zaskoczyć. Lecz Kłos była nieustępliwa w swojej ciszy, a Eiywa widząc, że bracia posuwają się do coraz bardziej niebezpiecznych podstępów, zakazała im tego, mówiąc, że siostrzyczka odezwie się wtedy, kiedy zasłużą.

Zarówno Seoman jak i Valerius zaczęli więc zabiegać o względy nowej siostry. Każdy z nich liczył, że to on będzie tym, do którego odezwie się pierwsza. Na nowo zaczęły się wyprawy po najwspanialszy klejnot, pojedynki na miecze, oraz zawody łucznicze.

Matra zdawała się nie zauważać łupów rzucanych u jej stóp przez Lwa i Węża. O wiele bardziej interesowały ją prace w ogrodzie, doglądanie zwierząt, obserwowanie ptaków i innych mieszkańców doliny. Dla obserwacji oddalała się coraz bardziej od nowego domu, na coraz dalsze i dalsze wycieczki. Pewnego razu nie wróciła do domu na noc. Nigdy wcześniej się to Jej nie zdarzało. Zdenerwowana Eiywa poprosiła synów o poszukanie zaginionej siostry. Bracia z wielką chęcią rzucili się na poszukiwanie, przekrzykując się dla dodania odwagi i animuszu.

Mijały dni, noce, tygodnie. Wraz z Matrą zaginęli również Seoman i Valerius.

Tymczasem Kłos, dotarłszy w najdalszy kraj doliny, do miejsca, gdzie rzeka wypływała z niej na wielki świat, natknęła się na ślady walki. Ślady krwi ciągnęły się od polany w głąb lasu. Zaintrygowana Matra ruszyła ich śladem, ciekawa kto lub co znajduje się na końcu krwawej ścieżki.  Krew poprowadziła Ją do maleńkiej jaskini. W środku leżał młody chłopak, niewiele starszy od młodej Matry. Ubrany w szaro-brązowe skóry leżał  oparty o ścianę jaskini  dłonią starając się zatamować paskudnie wyglądającą ranę na brzuchu.

Chłopak na widok zbliżającej się dziewczyny chwycił za leżący nieopodal sztylet. Ślady na nim wskazywały że umie się nim posługiwać oraz że napastnik jest zapewne w równie złym stanie jak on.

– Pomogę – powiedziała Matra podchodząc coraz bliżej.

Rana na brzuchu nie była jedyną jaką miał Mishak, bo tak właśnie miał na imię ranny. Na Jego młodym ciele było wiele było śladów po ranach zadanych nie tylko bronią, ale także za pomocą skomplikowanych narzędzi. Chłopak był wycieńczony, osłabiony organizm nie umiał sobie poradzić z wyleczeniem takiej ilości obrażeń. Mishak wymagał opieki. Wprawdzie dzięki czułym i opiekuńczym dłoniom Matry szybko wracał do zdrowia ale wiadomo że czas jest najlepszym lekarstwem. Tak więc mimo wielkiej miłości do swojej matki i braci Matra pozostała przy Mishaku żeby się nim opiekować. Tak niepostrzeżenie mijały kolejne dni.

Opiekująca się rannym Mishakiem  Matra nie mogła nawet się domyślać tego co działo się nieopodal. 

Zmęczeni i wykończeni wielodniową wędrówką po całej dolinie Seoman i Valerius odpoczywali przy ognisku, rozmyślając nad tym, jak powiedzieć matce, że nigdzie nie znaleźli nawet śladu swojej przyrodniej siostry, kiedy nagle usłyszeli, że nie są w lesie sami. Instynkt wytrawnych łowców wziął górę nad poczynaniami braci. Bezszelestnie niczym polujące koty ruszyli w kierunku intruza. Zaledwie parę metrów od swojego dotychczasowego obozu odkryli pierwsze ślady obcych. Śladów było zdecydowanie za dużo jak na jedną osobę.

Idąc ich śladami bracia nawet nie spodziewali się, że na ich końcu znajdą to czego przez ostatnie tygodnie poszukiwali.

Pięcioro zamaskowanych i uzbrojonych obcych prawie bezszelestnie skradało się do niewielkiej jaskini ukrytej w głębokim lesie. Bracia niczym cienie przykleili się do nich, ciekawi, dokąd tamci zmierzają, jednocześnie w pełni gotowi zareagować na wypadek gdyby sytuacja tego wymagała.

Ognisko płonące u wejścia do jaskini, widoczne z daleka, było niemalże jedynym źródłem światła tej ciemnej, bezksiężycowej nocy. Wraz z jego blaskiem dookoła wejścia do jaskini roznosił się niebiański, kobiecy głos snujący wspaniałą gawędę. To Matra uprzyjemniała sobie i Mishakowi wieczór pod bezgwiezdnym niebem, zanim udadzą się na spoczynek. Zamaskowani napastnicy wykorzystali opowieść dziewczyny dla zagłuszenia swoich kroków po kamieniach leżących przy grocie. Byli coraz bliżej niespodziewających się niczego młodych.

– Brać ich – rozległo się nagle w ciemnościach. Pięć postaci niczym cienie ruszyło w kierunku jaskini.

Zawirowały cienie w blasku ognia. Pięciu napastników ruszyło w kierunku Matry i Mishaka. Tuż za nimi, z lasu wyłoniły się dwie potężne sylwetki, które dzięki szybkości i zręczności wyprzedziły napastników i stanęły między nimi, a swoimi niedoszłymi ofiarami. Naprzeciwko pięciorga zbrojnych w miecze zbirów, stanęli bliźniacy gotowi ramię w ramię gołymi rękoma bronić swojej siostry.

Wszystko zdarzyło się w ułamkach sekund. Tylko szybkie i urwane cienie na ścianie jaskini w dość sugestywny sposób pokazywały to, co działo się przed jaskinią. Po chwili pięć martwych ciał osunęło się na ziemię, nie rozległ się ani jeden dźwięk. Śpiący na kolanach Matry Mishak nigdy nie dowiedział się co zdarzyło się tej nocy.

Bez słowa bracia ukryli zwłoki w lesie. Dopiero kiedy nie było już śladu po napastnikach, podeszli do skulonej przy ogniu Matry:

– To jego szukali? – zapytał Valerius wskazując głową śpiącego wciąż Mishaka

– Pewnie że jego, a kogo innego – przerwał mu Seoman podnosząc lekko głos. Wystarczyło jednak tylko jedno spojrzenie Matry i głos zszedł do ledwo słyszalnego szeptu – zobacz, są nawet ubrani tak samo… – dokończył już ciszej.

– Pozbądźmy się go … – zaczął Valerius

Matra odwróciła wzrok od ognia, w który wpatrywała się od dłuższego czasu. Spojrzała głęboko w oczy swojego brata i powoli pokręciła głową.

– Zostaje, ja i matka czekałyśmy na niego.

Po tych słowach bracia odwrócili się od jaskini i powoli, bez słowa odeszli w mrok lasu. Kilka dni później Matra wraz z Mishakiem wróciła do rodzinnego domu. Ani Eiywa, ani żadne z dzieci nie zadało zapytało nigdy o to, co wydarzyło się tamtej nocy.

Bliźniacy niemal na każdym kroku dawali młodszemu bratu do zrozumienia, że jest od nich gorszy. Wyruszali na coraz dalsze wyprawy, przywozili coraz wspanialsze podarki zarówno dla matki jak i siostry, chwaląc się dokonanymi wspaniałymi czynami, niebezpieczeństwami, jakim stawili czoła i skarbami, jakie zdobyli.

Z czasem bracia oddalili się od siebie tak daleko, że woleli spędzać czas z nowymi towarzyszami poznanymi podczas coraz częstszych wypraw. Dla Seomana i Valeriusa ci ludzie stali się ich nową rodziną. Z czasem dom stawał się oraz bardziej pusty, wspólne posiłku świętem, a nawet wtedy zamiast gwaru i radosnej rozmowy w powietrzu unosiło się napięcie jak przed burzą.

Po kolejnej wspólnej ale cichej kolacji Eiywa postanowiła udać się po poradę.

Zaledwie zapadł zmrok, kiedy Eiywa wyruszyła z domu w kierunku lasu. Dzieci nawet nie zauważyły Jej braku, były zbyt zajęte swoimi sprawami. Tak odlegli, coraz bardziej sobie obcy. Eiywa nie wędrowała długo, ponieważ sadzawka wodnika Hiksa znajdowała się zaledwie kilkaset metrów od Jej gospodarstwa. Zawsze czujny Hiks już czekał na nią. Naszykował koło swojego źródełka kwiaty i wonne zioła niezbędne do rytuału jaki miał się odbyć.

Eiywa w ciszy podeszła do krawędzi szmaragdowego jeziorka i usiadła na jego brzegu. Hiks cicho nucąc usiadł obok niej i powolnymi ruchami wrzucał do jeziorka delikatne płatki kwiatów. Woda w sadzawce po chwili zafalowała i z jej głębi zaczął wyłaniać się zupełnie inny obraz.

…stos płonął rozświetlając Dom oraz miejsce, w którym powinien znajdować się ogród Eiywy. W blasku ognia widać było sylwetki trójki dorosłych osób, które trzymając się za ręce wpatrywały się w spalające się szczątki czwartej. Leżące na stosie ciało było owinięte w bandaże i prześcieradła. Coraz szybciej pochłaniał je zachłanny ogień…

Dalszy ciąg wizji rozmazał się we łzach Eiywy. Nie była w stanie patrzeć dalej w ognisty obraz. Nie dziękując zaskoczonemu Hiksowi wstała i pobiegła w kierunku domu. Ani pęd powietrza ani chusta nie były w stanie powstrzymać cisnących się do oczu łez.

W domu paliło się jeszcze światło. Nie chcąc pokazać dzieciom się w takim stanie Eiywa podeszła cicho do okna. Przy stole, zajęta robótkami ręcznymi, siedziała Matra. Ukryty przy kominku przycupnął skryty Mishak, starając się zasłonić dłońmi uszy, żeby nie słyszeć krzyków Seomana i Valeriusa, którzy aktualnie kłócili się, czyj miecz jest bardziej ostry: czy Lwa, mogący przeciąć drzewo grubości męskiego uda, czy też Węża, przecinający spadający z drzewa liść morwy. Chłopcy jak zawsze dokazywali, od kiedy Matra coraz bardziej przestawała być dziewczyną, a Jej kształty stawały się coraz bardziej okrągłe i kobiece.

– Stała się kobietą, a tylko jeden będzie mógł zająć miejsce u Jej boku.

Dom który miał być ostoją ciszy, miłości i spokoju wypełniały krzyki. Bliźniakami zawładnęła rywalizacja i chęć udowodnienia swojej racji za wszelką cenę. Oczy Matry płonęły zainteresowaniem tym, co się dookoła dzieje, co działo się zawsze w chwilach gdy braćmi targały silne emocje, Mishak drżał z niepokoju. Zawsze bał się bezpośredniej siły tak lubianej przez swoich starszych braci.

Po twarzy Eiywy ponownie płynęły łzy.

Ledwo wstało słońce, a już przy kuchni krzątała się uśmiechnięta Eiywa, szykująca jak co dzień śniadanie dla dzieci. Wydawało się, że jest to dzień jak co dzień, jednak Eiywa miała plan, dzięki któremu chciała odzyskać swoje dzieci i zatrzymać drzemiące w nich emocje.

– Nagrodą ma być moja ręka? – zapytała Matra po wysłuchaniu tego, co matka ma im do powiedzenia.  – Mam być nagrodą w jakimś konkursie? Nawet nie mogę wybrać kto będzie moim wybrankiem? Kogo poślubię? – w głosie dziewczyny nie było już dawnej słodyczy i niewinności. Pojawiła się hardość, zdecydowanie i chęć posiadania własnego zdania. Spojrzenie dziewczyny tylko na ułamek sekundy spoczęło na siedzącym przy końcu stoły Mishaku, co jednak nie uszło uwagi matki.

– Nie nagrodą moja kochana – odpowiedziała łagodnie Eiywa, gładząc złote loki Kłosa – Nawet nie spostrzegłaś, kiedy weszłaś w wiek, w którym dziewczyna staje się kobietą, a nic nie dopełnia kobiecości jak mężczyzna u boku każdej z nas.

– Tak więc postanowione kochani – Eiywa spojrzała pełnym matczynego uczucia na swoich dorosłych i dorodnych synów – ten z Was, kto najlepiej wypełni postawione przez Matre zadanie, zdobędzie Jej rękę a tym samym stanie się Panem tego domu…

– Przyniosę ci najwspanialsze klejnoty – krzyknął Seoman.

– Zabiję dla Ciebie najgroźniejsze bestie, a ich skóry rzucę Ci u stóp – starał się przekrzyczeć brata Valerius

– Wiem, czego chcę – odparła Matra z tajemniczym uśmiechem na twarzy – moją rękę zdobędzie ten, kto zaoferuje mi najwspanialszy kwiat.  Ten, kto za kolejny obrót księżyca mi go ofiaruje, ten stanie się moim Panem i Małżonkiem.

Żaden z braci nie spodziewał się takiej decyzji. Pewni siebie i silni bliźniacy byli niemalże pewni, że to rywalizacja wymagająca siły i zręczności wyłoni zwycięzcę. Nie spodziewali się, że będzie ona wymagała czegoś tak trywialnego jak pielęgnacja kwiatów.

Jeszcze tego samego dnia Seoman i Valerius wyruszyli na poszukiwania kwiatu, który olśni Matrę i zapewni im pierwsze miejsce wśród pozostałych. Valerius wyruszył na północ, na znajome sawanny, gdzie wielokrotnie polował ze swoimi towarzyszami. To tam słyszał o niezwykle cudownej i urokliwej roślinie rosnącej przez 50 lat i kwitnącej jedynie raz w życiu. Rozkwitała wówczas ukazując na jedną jedyną noc kwiat zwany Ognistą Koroną.

Seoman wyruszył na znajome bagna, gdzie chciał znaleźć Krwawą Orchideę, kwiat, który był równie niebezpieczny, jak piękny.  Kobiety i dzieci z niejednej wioski ginęły, pożarte przez tę niezwykle niebezpieczną roślinę.

Tymczasem skryty Mishak ukrył się w najdalszym zakątku ogrodu.

Mijały kolejne dni. Eiywa zaczęła się obawiać czy zrobiła dobrze, podsycając w braciach rywalizację i chęć zwycięstwa. Nie widziała swoich synów niemalże od miesiąca. Nie widziała też prawie Matry, która unikała Jej zaszywając się gdzieś w lesie.

Nadszedł w końcu dzień kolejnej pełni. Pewni swojego zwycięstwa wrócili Seoman i Valerius. Do domu powrócił także pełen wątpliwości i strachu Mishak. Po najwspanialszej kolacji jaką kiedykolwiek naszykowała Eiywa nadszedł czas na wybranie zwycięzcy.

Pierwszy swoją zdobycz zaprezentował Seoman, pewny swojego zwycięstwa. Na polanie pyszniła się wszystkimi kolorami tęczy Krwawa Orchidea, rozwijając swoje liście i – wyczuwając zbliżających się ludzi – wydzielając kuszący, niemalże hipnotyzujący zapach. 

Drugi Valerius odsłonił ukrytą do tej pory niepozorną roślinę, która składała się z grubego pnia, rachitycznych liści i niewielkiej bulwy na czubku. Seoman, widząc to, aż pokraśniał z dumy, węsząc swoje zwycięstwo. Nie zważając jednak na śmiech brata, Valerius pokropił bulwę kilkoma kroplami wody z bukłaka i odsunął się pośpiesznie na rozsądną odległość. Ledwo pierwsze promienie księżyca zalśniły na kroplach wody, roślina rozbłysła niczym tysiące słońc, oślepiając na długo wszystkich zgromadzonych. Niepozorna bulwa zmieniła się w najpiękniejszy kwiat rozsyłający, dookoła wspaniałe światło, uschłe wydawało się liście ułożyły się niczym promienie słoneczne.

Widząc to, co zdobyli bracia, zawstydzony i onieśmielony Mishak zaczął wycofywać się w kierunku chaty, chowając za plecami dłoń, w której ściskał swój kwiat. Szybki Seoman, widząc zachowanie brata, podbiegł do niego i zdecydowanym ruchem wyrwał ściskany za plecami kwiat – pojedynczy prosty żonkil.

– To ma się równać z naszymi okazami? – zapytał, śmiejąc się bratu w twarz.

– Wy swoje zdobyliście – wyszeptał Mishak, ledwo mając odwagę podnieść wzrok na górującego nad nim Seomana – ja swój wyhodowałem sam, od ziarenka…

– Ten śmieć nawet nie zasługuje, żeby konkurować z naszymi  – pokazał ręką w kierunku Orchidei i Korony – wspaniałymi okazami – dokończył, rzucając żonkila w kierunku wciąż płonącego kwiatu brata. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, z zielonej łodyżki pozostała jedynie kupka popiołu.

Po raz pierwszy w oczach Mishaka zapłonęły ogień i złość, lecz szybko minęły, kiedy jego spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem łagodnych oczu Matry.

– Jaki jest więc Twój wybór? – głos Eiywy zadziałał na wszystkich niczym grom. Wszyscy spojrzeli na stojącą z boku Matre, na twarzy której malował się spokój. – Który z Twoich braci stanie się Twoim wybrankiem?

Spojrzenie dziewczyny zatrzymało się na wabiącej zapachem Krwawej Orchidei, na wciąż płonącej Ognistej Koronie i na spalonej łodyżce żonkila.

– Wybrałam. Wybrałam kwiat, którego zdobycie kosztowało najwięcej wysiłku, najwięcej sił i najwięcej miłości…Mishaku…

Wraz z tymi słowami Ognista Korona zgasła, pogrążając wszystkich w ciemności. Zaskoczeni nagłością wydarzeń, Seoman i Valerius skoczyli w kierunku Mishaka sądząc, że to Jego właśnie wybrała Matra. Czując zbliżające się niebezpieczeństwo, Szczur wyciągnął sztylet chcąc się bronić przed większymi i silniejszymi napastnikami. Wszyscy zwarli się ze sobą. Po chwili rozległ się krzyk, odgłos upadającego ciała i nastała cisza.

Ciemność rozświetliła dopiero latarnia zapalona przez roztrzęsioną Matre.

Na ziemi ze sztyletem w piersi leżała Eiywa. Obok, przygnieciony przez obu braci, leżał Mishak. Nie miał jak się bronić, dłoń ze sztyletem leżała wygięta pod nienaturalnym kątem, twarz była czerwona od krwi z rozbitego nosa i łuku brwiowego. Krzyk ponownie przeciął ciszę nocy. Ryk wściekłości wydobył się z piersi braci.

Winą za śmierć matki Seoman i Valerius obarczyli Mishaka. Tylko interwencja Matry ochroniła najmłodszego z braci przed natychmiastowym zabiciem Szczura. Nikt nie chciał słuchać niczyich wyjaśnień. Bracia pozostali ślepi na fakt, że sztylet tkwiący w sercu ich matki należał do niej samej…

Stos zapłonął jeszcze tego samego wieczora. Zapłonął w miejscu ogrodu, w miejscu tak ważnym dla Eiywy. Ciało matki owinięto w bandaże i prześcieradła. Skropiono tak lubianymi przez matkę olejkami z lawendy i wody różanej. Bracia odmówili Mishakowi prawa do pożegnania matki. Seoman z Valeriusem zamknęli go w piwnicy chcąc dopiero po wszystkim zdecydować jaki będzie go czekał los.

W ostatniej podróży Eiywie towarzyszyła tylko trójka Jej ukochanych dzieci. Czwarty, niepewny swego losu, czekał na wyrok. Niczym trzy cienie stali i spoglądali jak ogień ogarnia ciało ich matki. Dym unosił się nad polaną a następnie znikał wśród drzew.

Po raz pierwszy Seoman i Valerius poczuli się bezsilni jak małe dzieci, ich twarze, zazwyczaj pełne buty i siły, były mokre od łez. Wraz z dopalającym się stosem pogrzebowym zapadła głęboka noc i cisza przerywana jedynie krokami czterech obutych w sandały stóp.

Z lasu wychodzą dwie jakże różne, ale jakże podobne do siebie kobiety. Jedna wygląda niczym wojowniczka, ubrana we wspaniały, lśniący napierśnik, u Jej boku wisi miecz, druga z nich tylko po części przypomina człowieka. Od pasa w dół przypomina raczej wielkiego węża. W czterech ramionach ściska miecz, tarczę, księgę i zieloną gałązkę. Obie zbliżają się do śpiących na ziemi bliźniaków. Budzą ich i po chwili odchodzą wraz z nimi w głęboki las, daleko poza dolinę, do innych miejsc i innych chwil. Obaj bracia zniknęli  w głębinie tej niepojętej nocy.

W głębokiej ciszy nawet najcichszy szept wydaje się głośny niczym okrzyk tysiąca gardeł. Dźwięk otwieranych drzwi, drobne kroki po drewnianej podłodze domu. Chwila ciszy. Przesuwana skrzynia blokująca klapę do piwnicy, zgrzyt klapy i światło. Wpatrując się w wyjście z piwnicy Mishak ma tysiące myśli.

„… przyszli po mnie…”, „… teraz mnie zabiją…”,  „… Matra mnie uwolni…”,  „… to nie ja zabiłem matkę…”

W świetle trzymanej latarni pojawia się nieznana twarz dziewczynki. Nieznana, ale jakby ta sama. Wygląda niczym młoda Eiywa. Twarzy nie pokrywa sieć zmarszczek, ale oczy i uśmiech mają tą samą łagodność.

– Na imię mi Hermosa, chodź…

Dziewczynka sięga dłonią w kierunku Mishaka. Po chwili z najmłodszego z braci znikają wszelkie troski, znikają wiążące go więzy, jest wolny, a we włosach czuje orzeźwiającą, lekką morską bryzę.

– Obudź się Matro, już czas – łagodny głos wydaje się ściągać dziewczynę z najdalszych miejsc.

Matra otwiera swoje oczy i widzi nad sobą pochyloną kobiecą twarz.

– Eiywo, to Ty? Matko…

– Nazywam się Warta, od dziś będę tylko Twoją matką, chodź córko, na nas już czas. Niedługo w dolinie zabraknie miejsca dla ciebie, mnie i Twoich braci, już czas…

Nim nastał świt, w dolinie nie pozostał już nikt. Każde z rodzeństwa odeszło w swoją stronę. Matra wraz z Wartą wyruszyły na wschód dając początek wspaniałemu i dumnemu Plemieniu Latti, Seoman wraz z wężową Sybillą wyruszyli na południe ku bagiennym ziemiom gdzie podbijając zamieszkujące tam osady rozpoczął panowanie imperium Semper, Valerius zatrzymał się na niedalekiej północy gdzie wraz z Bassilisą swoją boginią założył imperium Lwa.

W najdalszą wędrówkę wybrał się Mishak wraz ze swoją matką. Przewędrował wiele dni, a każda kolejna  noc zmieniała go coraz bardziej. Gdy dotarli na ziemie zwane później ziemiami Cosarii był zupełnie innym człowiekiem. Najdziwniejsze jest jednak to że dotarł tam sam…

Opowiadanie powstałe na potrzeby systemu RPG CAERBANNOG
Więcej o świecie i systemie na www.caerbannog.pl