To był najgorszy dzień jego życia. Po prostu koszmar.
Nic co do tej pory przeżył, zobaczył ani doświadczył nie mogło równać się z tym co wydarzyło się tego ranka na promenadzie.
Dzień zaczął się jak zawsze, od drążącego niczym ból zęba zgrzytu zepsutej śluzy. Skrzypiała niczym stado goraxów cierpiących na chroniczny ból głowy. Wzywani wielokrotnie technicy wymawiali się, że to pewnie przepięcie siłowników, ale od tego zgrzyt nie robił się mniejszy.
Potem dzień toczył się jak zwykle. Śniadanie w kantynie – łykowata kiełbaska z nerfa popita kubkiem ledwo letniej kawy, przebijanie się przez tłumy podróżnych odlatujących lub przylatujących na stację i nareszcie jest na miejscu. A to dopiero początek.
Teraz czeka go sześciocyklowy dzień pracy.
Początek był nawet przyjemny. Młody Rodianin nie był specjalnie wymagający. Proste zlecenie, żadnych udziwnień. Szast prast i po robocie. Wpadł solidny grosz i to małym nakładem pracy.
Potem było już trudniej. To był jego pierwszy Hutt. Przez niego trzeba było odwołać wszystkie inne zlecenia jakie były umówione (na szczęście nie było ich zbyt wiele). Ale opłaciło się. Dzięki temu zleceniu o czynsz w tym miesiącu nie musiał się już martwić.
Do końca dnia pracy zostało niecałe pół cykla.
– Oby to było na dzisiaj tyle – zdarzył pomyśleć kiedy drzwi z lekkim sykiem się otworzyły i stanął w nich jeszcze jeden klient. Początkowo pomyślał, że to tylko przechodzień, wpadł zapytać o drogę do najbliższego baru lub kantyny. Przecież nie mógł on chcieć skorzystać z jego usług.
Niestety dobitne YyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyRrrrrrrrrrrrrrrrra przekonało go, że nie. Ten Wookiee przyszedł właśnie do niego.
Jeżeli jest coś gorszego niż to zlecenie, to nie sposób sobie tego chyba wyobrazić. Nie wiadomo co gorsze, latające wszędzie kłęby futra, wielkie wyszczerzone kły i silne łapy gotowe urwać głowę z ramion przy najmniejszym błędzie, czy świadomość, że sprawienie klientowi choć odrobiny bólu może skończyć się dużą, dużą ilością bólu dla Antona.
To był ostatni dzień działalności Antona na Stacji Kosmicznej Davros. To straszne wydarzenie sprawiło, że lokal Nr 4 na wschodniej promenadzie nie będzie już Salonem Tatuażu Antona Selliego. Teraz czeka na nowego właściciela. A mocno posiwiały Anton właśnie wraca na rodzinną planetę żeby zająć się czymś mniej strasznym i stresującym…
Może tresurą Rancorów?