Zoe i sowoniedźwiedź

Nie ma chyba bardziej niesamowitego widoku niż pojedyncze, świecące w ciemności
unoszące się nad Tobą oko. Zwłaszcza jak za widokiem idzie piżmowy zapach ciepłych
piór i futra oraz pomruk mogący samym brzmieniem okorowywać drzewa w promieniu 10
metrów. Jakby tego było mało całości obrazu dopełnił silny, twardszy niż najlepsza stal
dziób który bocał ją w bok domagając się uwagi.
– Idź precz – burknęła Zoe nakrywając się futrzaną narzutą i przekręcając na drugi bok –
chcę spać.
Argument nie trafił w cel. Za solidnym dziobem z mroku wyłoniła się reszta. Potężny,
wręcz byczy kark zdobiły wspaniałe brązowe, ciemno nakrapiane pióra, dopiero poniżej
barku przechodzące w lśniące brunatne futro. Sowoniedźwiedź z dezaprobatą spojrzał na
skuloną u swoich łap kapłankę i wydał dość niezwykły jak na jego potężną posturę dźwięk
mający zapewne wyrazić zdziwienie pomieszane z niezadowoleniem. Masywny dziób z
głośnym szczęknięciem zatrzasnął się tuż koło wystającego spod narzuty ucha Zoe.
Kapłanka równie uparta jak stojąca nad nią bestia machnęła tylko od niechcenia ręką
odpychając natrętny dziób jak najdalej od siebie by po chwili znowu skryć się pod
okrywającym ją futrem.
– Nie!
Znowu pudło.
Łowcy i wszyscy inni znawcy leśnych bezdroży i zamieszkujących je bestii zgodni są co do
dwóch rzeczy jeżeli chodzi o sowoniedźwiedzie. Nie należy chować się przed nimi na
drzewie i nie należy ich ignorować. Ich cierpliwość jest odwrotnie proporcjonalna do masy.
A ten okaz był wyjątkowo masywny, w dodatku strata jednego oka wyrobiła w nim dość
złośliwe poczucie humoru.
Solidnie już zirytowana potrząsnęła masywnym łbem. Spomiędzy lśniących w słabym
świetle kominka piór wyłoniła się niewielka, srebrna blaszka na skórzanym pasku. Wyryty
na niej napis głosił „Pani Kropka – odprowadzić do Zoe”.
Delikatnie jak na swoje gabaryty złapała okrywającą kapłankę narzutę ze skóry dzika,
zerwała z niej jednym szybkim ruchem łba i odrzuciła w najdalszy kąt pokoju.
Nie mając już czym się okryć, Zoe otworzyła oczy i spojrzała na stojącą nad nią Panią
Kropkę. Ta widząc w końcu cień zainteresowania od leżącego pod nią człowieka, chwyciła
w dziób leżący nieopodal gruby skórzany pas i najdelikatniej jak potrafiła położyła tuż
przed budzącą się kapłanką.
– Ech, no dobrze, już wstaję – podskakujący z radości sowoniedźwiedź jest delikatnie rzecz
ujmując niecodziennym widokiem. A szkody jakie podczas takiego pokazu radości
wyrządza są wprost proporcjonalne do okazywanego uczucia – już, już… Co mnie
podkusiło – szepnęła kapłanka do siebie. Pełne czułości tocnięcie dziobek posłało
gramolącą się na nogi kapłankę znów na łóżko – Noooo… – to pojedyncze, przeciągnięte
słowo było potężniejsze niż jakiekolwiek zaklęcie. Pani Kropka wiedziała, że jak nie
posłucha to nie dostanie tego na czym aktualnie najbardziej Jej zależy.
– No choć, choć – mruknęła wciąż zaspana Zoe mocując skórzaną uprząż na karku
sowoniedźwiedzia – idziemy na spacerek…