Stało się, postanowione, klamka zapadła, kobyłka u płota a kości zostały rzucone.
Plan został dogadany z Sędzią, żeby w razie czego mógł nas wesprzeć jak sytuacja stanie się wyjątkowo gorąca.
Nasmarowaliśmy się maścią którą zrobiłem, a która pod wpływem ciepła ma parować i działać usypiająco na wszystkich wokół (fakt, że będziemy wówczas w kiepsko wentylowanej piwnicy powinien nam pomóc i to bardzo). Oczywiście zrobiłem kilka dawek substancji uodparniającej mnie i towarzyszy na jej działanie. Co to byłby za plan gdybyśmy wszyscy, zarówno złole jak i my dobrzy nagle zapadli w słodki sen. Raczej kiepski byłby to plan.
Na początku wszystko szło dobrze. Bez większych problemów dostaliśmy się do samej karczmy a następnie dzięki znanemu hasłu – Specjał z goździkami – znaleźliśmy się w drugiej, bardziej nieoficjalnej części karczmy gdzie swoją siedzibę miał Pan Szept.
Był tam, a jakże. Tak samo jak było kilkunastu oprychów których towarzystwo nie było nam specjalnie na rękę. Lecz no cóż, jak już się zaczyna grać ze śmiercią, trzeba grę kontynuować niezależnie jakie karty się dostanie od losu.
Pan Szept przyjął nas w niewielkiej bocznej salce. Broń i część szpargałów musieliśmy zostawić przed salą (między innymi worek z wybuchającymi kryształkami Vankara). Na szczęście te tępe osiłki nie zorientowały się że Puk Puk to coś więcej niż tylko metalowa rura i pozwoliły mi ją zatrzymać. Co za naiwniaki. Pan Szept powinien lepiej przeszkolić swoich bandziorów na przyszłość… o ile będzie miał jakąś przyszłość.
Pojawił się. Pyszny, pewny siebie, dumny jak paw. Musiał czuć się mocno pewny siebie stając przed naszą dość liczną grupą twarzą w twarz, nie mając żadnej, przynajmniej na pierwszy rzut oka widocznej ochrony.
Wymieniliśmy zaledwie kilka słów, głownie pełnych kurtuazji i zawoalowanych gróźb i niedopowiedzeń.
Pan Szept niestety wiedział, że coś się kroi. Dzięki siatce szpiegów oraz sprytnemu systemowi dźwiękowemu dowiedział się, że ludzie Sędziego szturmują jego siedzibę. Jako, że Pan Szept zażądał od nas przyłączenia do obrony Jego siedziby przeciwko ludziom Sędziego.
Nigdy nie należałem do cierpliwych gnomów. Przyznam szczerze że nie wytrzymałem i po prostu wyciągnąłem Puk Puka mierząc z niego, niemal z przyłożenia w jego krocze. Była ku temu najwyższa pora.
I wówczas gówno wybuchło.
Vankar szykował mordercze zaklęcia, Gimgar biegł po swoją broń aby zagłębić ją w piersi Pana Szepta a Mowi już wyczarowywał swój niezwykły kijaszek do robienia łubudubu.
Przyznam, że nie lada zaskoczeniem dla mnie było odkrycie, że Pan Szept jest magiem.
Niestety dla mnie rzucił na mnie paskudne zaklęcie-rozkaz nakazując zaatakować moich towarzyszy. Moja wola, zazwyczaj żelazna i niełamliwa tym razem poddała się jego woli. Nie mogąc się oprzeć jego woli, wymierzyłem Puk Puka w Vankara i nacisnąłem spust. Może i udało mu się mnie opętać, ale moja broń nie zawiodła. Wiedziała czego nie wolno zrobić, a nie wolno zwracać się przeciwko sojusznikom, przynajmniej dopóki uznaje ich za sojuszników.
Broń zacięła się i nie wystrzeliła. Ani chybi Puk Puk uratował Vankarowi życie, a jako że to moja broń, to ja mu uratowałem życie. Ha. Jestem bohaterem.
Łapserki Pana Szepta rzucili się na nas, gromadą wielką. Strzelali, siekali, uderzali i grozili. Ale myśmy się ich nie przestraszyli. Vankar wysadził w powietrze wór z magicznymi kryształkami wprowadzając wśród bandytów popłoch i raniąc ich okrutnie. Gimgar siekał Pana Szepta jak mięso na tatara a na Nim nie było nawet śladu. Ani zadrapania.
Nie powiem, strach oblał mnie zimnym potem. Zacząłem podejrzewać jakąś sprytną iluzję, że Pana Szepta tam po prostu nie ma a my po prostu daliśmy się sprytnie podejść.
Prawda okazała się jednak znacznie niesamowita.
Iluzja owszem była, ale nie taka jakiej się spodziewałem. Pan Szept tam był, ale skryty za tajemniczą, potężną iluzją. Za nim krył się Hajash’a, Płonącego Języka, potężny Rakshasa. prawdziwy diabeł pochodzący z drugiego kręgu piekieł Baratoru, zwanego Miastem Dis. Ta niecna kreatura nie lubi za bardzo spędzać czasu w piekle i ucieka na ludzki plan egzystencji aby tu żyć wygodnie w luksusie i zbytkach. Zazwyczaj przyjmując przebranie szlachcica, kardynała lub bogatego kupca. W tym przypadku wcielił się w głowę lokalnego światka podziemnego.
Potężna bestia przypominała połączenie człowieka i tygrysa. Wielkie łapska uzbrojone w straszliwe szpony mogłyby zabić nas wszystkich z łatwością. Na szczęście właśnie szczęście uśmiechnęło się właśnie do nas.
Zaklęcia które chciał rzucać skutecznie blokował Mowi dzięki swoim niezwykłym zdolnościom. Gimgar bił ile fabryka sił w mięśnie dała. W dodatku Mowi skutecznie pozbawiał Hajesh’a przytomności więc biedak niewiele mógł, na szczęście dla nas, zrobić.
Dość szybko udało się tygrysiego demona pokonać, związać jak baleron i wynieść z podziemi. W samą porę, bo osłabiona przez wybuch Vankarowych kryształków piwnica groziła w każdej chwili zawaleniem się i pogrzebaniem nas wszystkich żywcem. Na szczęście pod grubym dywanem na którym wszyscy staliśmy znajdowało się tajne przejście prowadzące do kanałów.
Nie mieliśmy innego wyjścia jak salwować się ucieczką.
Nie będę ukrywał, że nie byłem zwolennikiem przekazania Rakshasy Sędziemu, a tym bardziej byłem przeciwny jego zabijaniu. Przecież demona nie da się zabić, a robienie sobie wroga z tak potężnej istoty wg. mnie było czystym szaleństwem.
W mojej głowie narodził się plan, który na pewno nie spodobałby się pozostałym członkom drużyny, gdyby tylko o nim wiedzieli.
Dzięki jednemu z zaklęć udało mi się dogadać z Hajash’em. Postanowiłem, że go uwolnię ale w zamian za obietnicę nierobienia krzywdy zarówno mnie jak i pozostałym członkom drużyny. Jako że demon obiecał, chociaż wiem, że głupotą najczystszej wody jest zawierzenie demonowi, choćby przyrzekał, obiecywał i mamił, uwolniłem go dzięki sprytnie rzuconemu zaklęciu POWIĘKSZ/ZMNIEJSZ, dzięki czemu więzy z bestii opadły i mógł zniknąć.
Niestety, postanowił zabrać ze sobą Gimgara, co nie było częścią mojego planu, ale było już za późno na płakanie. Stało się. Oby pozostali się nie dowiedzieli. Gotowi jeszcze zwalić całą winę za to na mnie. A przecież ja tylko uwolniłem ich od demona który mógłby się chcieć na nich zemścić i zrobić w przyszłości krzywdę. A dzięki mnie jest to niemożliwe.
Cóż, teraz trzeba będzie jeszcze uwolnić i uratować z łap demona Gimgara… jak tylko uda się wykombinować jak to zrobić.
Po wszystkim, jak spotkaliśmy Sędziego, okazało się, że straty w ludziach są znacznie większe niż były zakładane.
Niezadowolenie Sędziego pogłębił jeszcze fakt, że Pan Szept, czy też Rakshasa Hajash zniknął i nie odpowie za swoje czyny… Cóż, trzeba będzie jakoś z tym żyć.
Na razie czeka nas długo wyczekiwany odpoczynek w karczmie. Zdecydowanie się przyda.
Co ciekawe, jakoś nikt za Gimgarem nie rozpacza… chyba nie do końca jednak go lubili…