Podróże Rudzimira „Upsik” Tollewaffe część XIV

Trzeba było opracować plan dalszego działania. Nie ma co ukrywać, do najtęższych umysłów nie należeliśmy więc nie spodziewałem się po nas zbyt wielu ambitnych i lotnych planów.
I miałem rację.Niewiele udało nam się stworzyć.
Na dobry początek ja i Fafer zajęliśmy się studiowaniem zwoju, który okazał się o wiele bardziej skomplikowany niż początkowo sądziliśmy. Dużo tam było o eterze, innych planach egzystencji, miejscach żywiołów i wielu, wielu innych sprawach które równie szybko wpadły mi do głowy jak wypadły.
Jakiś plan niewątpliwie mamy. Jako że ogień nas za bardzo nie przekonał jako miejsce podróży, ziemia i powietrze też nie brzmiały za bardzo zachęcająco pomyślałem, że woda będzie najlepszym rozwiązaniem. Udało mi się wśród zawartych w zwoju informacji znaleźć taką, że wielkie katastrofy osłabiają barierę między światem materialnym a światem danego żywiołu. A tu mogłaby być pomocna spektakularna powódź, która mam nadzieje uda nam się znaleść. Znaczy się miejsce które na skutek powodzi zostało zniszczone i zalane. A wtedy za pomocą wynajętego statku może uda nam się przepłynąć barierę i znaleźć na planie żywiołu wody. A potem się zobaczy. No ale na to jeszcze przyjdzie czas.
W między czasie, dla odrobiny odreagowania stresu i tego wszystkiego, a zwłaszcza nudnego studiowania zwoju próbowałem połączyć znalezione wcześniej przez „chłopaków” kawałki układanki – te z brązu z dziwnym ornamentem i znaczkami. Cóż, nie wiem co zrobiłem ale jestem niemal na 100% pewny, że pomogłem w ich ułożeniu Wilkowi. Wprawdzie sam niewiele osiągnąłem ale dzięki mojej pomocy Wilk je złożył prawie w całość (wciąż brakuje ostatniego, szóstego elementu). Kula zaczęła się obracać i kręcić, ale wciąż nie była kompletna. Brakowało jeszcze jednego elementu bez którego raczej nie uda nam się odgadnąć przeznaczenia tego dziwnego przedmiotu.
Po wszystkim postanowiliśmy wyruszyć w dalszą drogę. Ostatni element układanki ma gnom z listu gończego. Z informacji jakie Wilk uzyskał od uwięzionego w innym wymiarze Gimgara, gnom był ostatni widziany w Willowcreak Run. A mimo że to dość daleko to właśnie tam postanowiliśmy skierować nasze kroki.
Wilk dogadał się Vankarem który zgodził się z nami wyruszyć w dalszą drogę. Mam nadzieję że tym razem będzie bardziej współpracujący, bo jak na razie jest jak pryszcz na dupie piątego koła u wozu…
Zanim jeszcze wyruszyliśmy byliśmy świadkami małej parady. Grupka rzutkich łowców przedefilowała przez miasto z truchłami upolowanych przez siebie potworów. Jak się okazało w okolicznych lasach faktycznie grasowały całkiem spore pająki. Na wozach wieźli, na szczęście martwego, ale wciąż gigantycznego i przerażającego pająka oraz 8 sztuk jego potomstwa – każde wielkości sporej wielkości psa. Cóż, jak widać mieliśmy dość sporo szczęścia że nie spotkaliśmy ich tamtej nocy przed przyjazdem do miasta. Mogłoby to się skończyć znacznie mniej przyjemnie… i to być może niestety dla nas.
Przed wyjazdem udało nam się z Wilkiem uszczęśliwić małą dziewczynkę sprzedającą jabłka. Wykupiliśmy niemal cały jej zapas i tym samym znacznie poprawiliśmy zdrowotność naszych racji żywnościowych. A na dokładkę od barmana dostaliśmy na drogę kosz z wielką butlą lokalnego cydru który, myślę że na pewno, uprzyjemni jeden lub dwa wieczory.
Przed samym wyjazdem nabyłem jeszcze całkiem dobrze zrobioną mapę Wolnych Miast Willowcreek aby lepiej zaplanować drogę aż do samego Willowcreek Run. Po dłuższych deliberacjach, planach, dyskusjach wybraliśmy Trakt Zachodni. Przede wszystkim ze względu na bliskość kilkunastu miast w których w razie czego będziemy mogli się zatrzymać, uzupełnić zapasy lub schronić przed nieoczekiwanymi kłopotami.
Ledwo wyruszyliśmy Wilk pozbył się ze swojej magicznej torby truchła mocno już zepsutego świniaka a Fafer ubitej wiewiórki na patyku.
Droga płynęła nam całkiem przyjemnie. Mi w większości na zapoznawaniu się ze zwojem (przy nieodłącznej pomocy Fafera który tłumaczył mi co bardziej zawiłe i specjalistyczne zwroty na temat innych światów i planów których do końca nie pojmuję) oraz na próbach dokończenia planów pistoletu na linkę z hakiem. Sporo czasu mi zajmie jego dokończenie, ale zdecydowanie jestem na dobrej drodze.
Natknęliśmy się jeszcze na grupkę kupców którzy chcieli nam zademonstrować swoje cuda i cudeńka ale Vankar nie zatrzymał się nawet aby na nie zerknąć, więc poleciały za nami bluzgi i niezbyt miłe słowa. Dobrze że nie mieli zepsutych owoców bo zrobiłoby się jeszcze mniej przyjemnie.
Przed nocą dotarliśmy do niewielkiej gospody gdzie mieliśmy nadzieję na spędzenie nocy. Nawet najgorsza gospoda będzie lepsza od spania na wozie lub gołej ziemi. Ale niestety nie do końca nam sie to udało.
Konie zaczęły zachowywać się bardzo niespokojnie, niektórzy z nas poczuli niezbyt przyjemny, metaliczny zapach… noc przestała zapowiadać się na spokojną i miłą. Okna w gospodzie były zachlapane czymś za bardzo przypominającym krew, co w połączeniu z pozostałymi znakami zapowiadało zdecydowane kłopoty. Widok zaparkowanego z boku gospody wozu rozwiał wątpliwości jakie miał Vankar i Wilk. Był to wóz na pierwszy rzut oka wyglądający całkiem zdobnie i elegancko, ale bliższe przyjrzenie się jemu łatwo pokazało że to tylko ułuda i szarlataneria.
Musieliśmy dowiedzieć się co jest wewnątrz gospody. Fafer ożywił swoją kruczą statuetkę i wypuścił na przeszpiegi.
Na pomoc i ratunek było za późno. Wewnątrz gospody rządziła śmierć. W dodatku coś złego, mrocznego i niezbyt ludzkiego warczało i wydawało mało przyjazne odgłosy o powarkiwania.
Jak się po chwili okazało za tym wszystkim stała wielka, humanoidalna postać w ciężkiej, czarnej zbroi ściskająca w dłoni miecz.
Nie przepadam za walką dlatego nie będę poświęcał jej swojego cennego czasu i miejsca na pergaminie zapisując jej szczegóły. Ważne jest to, że Wilk, Fafer oraz Durthorn rzucili się na bestie a Vankar jak zwykle z dystansu szył do niej z zaklęć. Zanim ja dobiegłem i zdążyłem coś zrobić, było niemal za późno. Zdążyłem zaledwie rzucić na zbroję potwora rozgrzanie metalu i już było po wszystkim. Potwór padł i wypuścił miecz z dłoni. Zanim upadł na ziemię zza zbroi dało sie słyszeć smutny, przerażony szloch… dziwne.
Jeszcze dziwniejsze było to, że jak tylko miecz dotknął ziemi spojrzeli na niego Fafer i Durthorn po czym Fafer chwycił go w swoje dłonie i został przez niego opętany. Sam miecz się zmienił. Po chwili nie był już mieczem a w rękach Fafera stał się sejmitarem.
Zanim zdążyłem choćby mrugnąć Fafer zaatakował Durthorna a wszyscy rzucili się na biednego opętanego Fafera.
Nie do końca wtedy rozumiałem co się dzieje, ale znowu zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, Fafer padł nieprzytomny wypuszczając przeklętą broń. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować Wilk wrzucił ją do swojej torby bez dna zabierając z oczu wszystkich pokusę chwycenia za nią i pogrążenia się w szaleństwie.
To na szczęście było wszystko. Jak się po chwili okazało, w zbroi leżał przerażony, wyniszczony ranami i głodem mężczyzna bez ręki. Biedak rzygał jak kot, a Wilk i Vankar ewidentnie wiedzieli kim on jest. Miecz który początkowo opętał nieznajomego a potem Fafera okazało się być przeklętym ostrzem, dawniej należącym do Gimgara które potem zaginęło w dość tajemniczych okolicznościach aby odnaleźć się teraz w rękach tego zmaltretowanego przez życie człowieka. Przy bliższym przyjrzeniu się tej sprawie okazało się, że będąc opętanym tajemniczy szarlatan (bo prawdopodobnie tym się on zajmował w wolnych chwilach) pożywił się tymi których zabił w gospodzie i jedyne o czym teraz marzy to śmierć lub chociażby wymazanie wspomnień. Niestety ani jednego ani drugiego mu nie zaoferowaliśmy, chociaż myślę, że śmierć niekoniecznie byłaby najgorszą opcją jaką moglibyśmy mu zaoferować Po wszystkim, jak zdołaliśmy wszystkich, łącznie z do niedawna opętanym szarlatanem opatrzeć i wyleczyć pojawiła się trójka jeźdźców zmierzających do pobliskiej osady.
Niestety Wilk wygadał sie o przekleństwie ciążącym do niedawna na szarlatanie i przeklętym ostrzu jakie dzierżył do niedawna. Na szczęście nie wyciągnęli ani wobec nas ani jego żadnych zbrojnych konsekwencji. Na szczęście dla siebie samych bo raczej nie przeżyli by bezpośredniego starcia z naszą grupą. Obiecali zapowiedzieć nas w osadzie ale bez nadmiernego rozpowiadania wszem i wobec o przekleństwie ciążącym nad mieczem w torbie Wilka oraz o szczegółach masakry w gospodzie.
Dotrzymali słowa.
Jechaliśmy przez całą noc, Wilk bowiem nie mógł spać po tym wszystkim co się wydarzyło i nad ranem dotarliśmy do niewielkiej osady czy może nawet miasteczka. Musiała to być spokojna okolica bo nie miało ono nawet kamiennych murów. Nad bramami widniały flagi – 2 czarne skrzyżowane strzały na tle brązowego pagórka. Niewiele mi to mówi. Cóż, geografia ani heraldyka nigdy nie były moją mocną stroną ani źródłem zainteresowania.
Powitali nas strażnicy. Miło, ale stanowczo poprosili nas abyśmy poddali się pewnej drobnej kwarantannie zanim sprawa tego co się wydarzyło w gospodzie nie wyjaśni się i wszystko nie będzie jasne. Odpowiedzialny za nas został jeden ze strażników o imieniu Valared. Ze względu na przeklęty miecz w jukach Wilk miał spędzić najbliższy dzień pod obserwacją w jednej z miejskich karczm. Postanowiliśmy wraz z nim odpocząć i poczekać na to co przyniesie kolejny dzień.
Ulokowali nas w całkiem przyjemnej karczmie. Każdy dostał osobny pokój poza Wilkiem który został umieszczony wraz z uratowanym przez nas byłym opętańcem. Ja dostałem pokój obok Vankara co miało bardzo szybko okazać sie brzemienne w skutkach.
Jeden ze strażników o imieniu Adren został nam oddany jako chłopiec na posyłki.
Plan na wieczór miałem prosty – dokończyć prace nad planem pistoletu na linkę z hakiem a potem zająć się destylacją sennej rośliny znalezionej przez Durthorna.
Niestety nic z tego nie wyszło. Niedługo po zakwaterowaniu z pokoju Vankara usłyszałem niezwykły dźwięk. Coś czego nigdy wcześniej nie słyszałem. Po chwili dźwięk zniknął i usłyszałem jak coś ciężkiego ale niewielkiego upadło na podłogę. Nie trzeba chyba nikomu mówić że na tyle mocno mnie to zaintrygowało że postanowiłem się dostać do pokoju Vankara. Lekką przeszkodą była straż jaka była rozlokowana na korytarzu ale nie na tyle istotną żeby przeszkodziła mi w moich zamiarach.
Wysłałem Koszałka Opałka aby zdobył to co spadło na ziemie i mi przyniósł. Pech chciał że szpara pod drzwiami była za mała i Koszałek nie był wstanie wydostać się ze znalezionym przedmiotem. Tu musiałem wkroczyć ja i odwrócić uwagę strażników. Odrobina pajacowania oraz obietnica wykonania dla jednego ze strażników kieszonkowego zegarka i tajemniczy przedmiot z pokoju Vankara był mój.
Była to niewielka, miedziana kula składająca się z lśniących, zdobnych paneli które można było przemieszczać i układać w wiele niezwykłych wzorów. Jak się okazało wiele zależało od ułożonego wzoru bo ledwie ją ułożyłem a pojawiło się niezwykłe światło, poczułem że spadam i znalazłem się po dosłownie chwili w zupełnie innym miejscu.
Więc tak Vankar znika na swoje niebezpieczne eskapady…