Podróże Rudzimira „Upsik” Tollewaffe część XV

Znalazłem się heksagonalnym pokoju z lśniącą kulą Vankara w dłoni. W pokoju znajdowały się trzy pary drzwi. Zwyczajnych, niemal identycznych drewnianych drzwi. Jedne na wprost mnie pozostałe po bokach. Światło w pomieszczeniu zapewniała lśniąca kula umieszczona pod sufitem.
Nie było na co czekać, postanowiłem zbadać co kryje się za jednymi z drzwi. Za nimi znajdował się korytarz, na szczęście niezbyt długi a na jego końcu były kolejne drzwi.
Nie spodziewając się niczego niespodziewanego chwyciłem za klamkę które ku mojemu wielkiemu zdziwieniu okazały się mimikiem który bez żadnej krępacji i ostrzeżenia ugryzł mnie. Ale nie ze mną takie numery. Ty mnie zębami to ja cię PukPukiem. Jeden strzał i z mimika została krwawa miazga. Nauczy się piekielny pomiot gryźć grzeczne gnomy tak bez zapowiedzi ani nawet zwykłego przepraszam.

Za drzwiami znajdowało się całkiem spore pomieszczenie będące ani chybi solidnych rozmiarów biblioteką z setkami książek na regałach, kilkoma na niewielkich pulpitach, pojedynczym biurkiem oraz stertami papierów leżącym gdzie popadnie. W wesoło płonącym ogniu w kominku leżały truchła kilkunastu martwych już i spalonych mimików.
Z kilku książek rozłożonych na postumentach tylko język jednej był dla mnie zrozumiały. Była to napisana w dość archaicznym języku krasnoludów księga o zaklinaniu. Pozostałych języków niestety nie znałem, a szkoda bo mogły by być ciekawe i przydatne. Jedna była po drakonidzku, jedna w drowim a jeszcze jedna w undercommon.

Z pomieszczenia prowadziło jeszcze pięcioro drzwi poza tymi dzięki którym się tu znalazłem.
Za jednymi z nich było pomieszczenie w którym wisiały dwie płachty, jedna czarna druga czerwona a na każdej z nich znajdował się symbol białej czaszki. Jako że nie wierzę w przesądy postanowiłem sprawdzić co znajduje się za czerwoną kotarą i za znajdującymi się za nią drzwiami. Schody prowadziły w dół aż do kraty i znajdującego się za nią salą z olbrzymią ilością złota. W skarbcu leżał całkiem wyrośnięty, choć chyba wcale nie dorosły błękitny smok którego moje pojawienie się wybudziło z drzemki. Chciał na mnie zapolować albo przynajmniej znaleźć ale na szczęście tym razem ja okazałem się sprytniejszy.
Wolałem nie ryzykować spotykania ze smokiem i zdecydowałem się wycofać zanim zrobi się naprawdę gorąco.
Nie czekając na kolejne niespodzianki musiałem wrócić do biblioteki i sprawdzić co kryje się za kolejnymi drzwiami.

Wejście do kolejnego pokoju wyjaśniło mi gdzie Vankar bawił się ostatnim razem. On tu zdecydowanie był. Była to okrągła sala pełna dywanów. Niezwykle podobna do tego który Vankar przyniósł i o który ja się wzbogaciłem. Nawet znalazłem miejsce gdzie prawdopodobnie leżał (to zdecydowanie było coś w rodzaju warsztatu). Poza tym znalazłem narzędzia dzięki którym można by go wykończyć gdyby tylko moje umiejętności na to pozwalały. Ale przynajmniej wzbogaciłem się o nową książkę która może mi w tym pomóc. Nazywała się „Zaawansowana sztuka krawiecka”. Poza nią były tam jeszcze pudełeczka i skrzyneczki z nićmi, pędzle ale bez atramentu i farby.
W tym pomieszczeniu trzeba było jedynie uważać na środek pomieszczenia i rozłożony tam dywan-muchołapkę który miał wielką ochotę mnie skonsumować. Na szczęście jestem sprytniejszy od głupiego dywanu, chociaż całkiem ładnie zrobionego.
Ostrożnie, żeby nie wdepnąć w dywan przeszedłem przez pomieszczenie aby ponownie znaleźć się w korytarzu, za którym, za wielkimi, ciężkimi, mocno zdobionymi drzwiami znajdowała się wielka sala w której było dużo kolumn pomiędzy którymi były pysznie zdobione okna witrażowe zza których biło piękne światło. No może nie do końca zza nich, bo jedno było wybite krzesłem, a za szkłem zamiast światła była czerń. Nie, tam się zdecydowanie nie wybieram.
Poza kolumnami stały suto zastawione stoły z piękną zastawą. Ładne ale mocno zakurzone.
Na środku sali stał posąg humanoidalnej postaci z rękami wzniesionymi w geście chwały i glorii. Co ciekawe zupełnie bez twarzy.
Na końcu sali były kolejne wielkie masywne wrota. Identyczne z tymi którymi tu wszedłem.

Kolejne pomieszczenie to ewidentnie sypialnia i to nie Pana tego miejsca ale raczej służby lub raczej obsługi. Na całe wyposażenie składał się szereg identycznych łóżek, troszkę może za dużych jak na przeciętnego człowieka, kuferka, toaletki i szafek. Poza tym nic więcej ciekawego.
Jako że nie było nic ciekawego ruszyłem dalej.

Kolejna komnata, jak się okazało ostatnia jaką odwiedziłem podczas tej wyprawy, była okrągła, miała wypolerowaną na błysk podłogę oraz stopnie które prowadziły do znajdującego się na środku pomieszczenia postumentem. Pod ścianami stały wielkie zbroje które jak tylko wszedłem do pomieszczenia zasalutowały mi. Wszystkie poza dwiema które blokowały mi drzwi na drugim krańcu sali (co ciekawe, nie zablokowały drzwi za pomocą których się tu znalazłem).
Na postumencie, wokół błyszczały dziwne runy których nie byłem jednak wstanie odczytać. Nawet sam język nic mi nie mówił.
Na samym postumencie zaś znajdował się dziwny lśniący w ciemności symbol, ewidentnie magiczny. Niestety jego też nie umiałem odczytać.
Raz się żyje pomyślałem i dotknąłem symbolu. Znowu błysnęło i ponownie poczułem że spadam, żeby po chwili ponownie znaleźć się w swoim pokoju w karczmie.
Sądząc po świetle zza okien minęło znacznie więcej czasu niż mi się wydawało…
A z dołu dochodziły odgłosy reszty drużyny która zupełnie nieświadoma tego co się wydarzyło gawędziła spokojnie jak gdyby nigdy nic…
Cóż, będę musiał porozmawiać z Vankarem, nie zamierzam odpuścić możliwości kolejnego zapoznania się z możliwościami tego niezwykłego artefaktu…