Podróże Rudzimira „Upsik” Tollewaffe część II

Och te wielkoludy. Rozrabiają ledwo ich z oczu spuścić choć na chwilkę.
Wystarczyło że przez chwilę ich nie pilnowałem w wylądowali na audiencji i u „Szepta”, szefa miejscowych oprychów, samozwańczego króla półświatka z którym żaden porządny gnom nie chciałby mieć do czynienia. A przez nich byłem do tego zmuszony.
Znowu coś knuli, zwłaszcza ten wielgachny (na szczęście tylko wzrostem, bo ani intelektem ani mocą nie ma najmniejszych szans mi dorównać). Coś kombinowali, knuli i szeptali o wydostaniu się z miasta. I był tam ten dziwny kapłan „Morowej Boginii”. Nigdy nie rozumiałem kapłanów i ich obsesyjnej wiary w istoty których nigdy na oczy nie widzieli a jedyne co chcą to dary, modlitwy i uwielbienie. Człowieku, chcesz wielbić kogoś wspaniałego to wielb Rudzimira. Jestem zawsze na miejscu, chętnie naprawdę wysłucham tego co masz mi do powiedzenia, a jak będę miał kaprys i dobry humor to może coś dla Ciebie zrobię. Na przykład zbuduję obrotową super wieżyczkę z kuszą jak na wozie Pana Magusa.

Wielkoludy tak mnie zamotały i zagadały (chyba naprawdę miałem jakiś gorszy dzień że im się to udało), że po nocy udaliśmy się ponownie na cmentarz. Naprawdę nie wiem co ich tak ciągnie do tego miejsca. W zaledwie jeden dzień jesteśmy tam po raz drugi i to w dodatku teraz w ciemnej nocy kiedy to nie widać dalej niż czubek własnego nosa. I co nas tam zastało?
Kapłan i kilkunastu ciężkozbrojnych osiłków kopiących groby. Nawet nie zdążyłem zobaczyć po co i czy kogoś w nich chcą zakopać kiedy krasnoludek zaszarżował na nich jak pijany guziec i zaczęła się masakra.
Mam oczywiście na myśli, że oni o mało nie zostali by zmasakrowani gdyby nie moja wybitna i niezwykle udana taktyka ostrzelania podstępnych drani z Puk-Puka oraz ugotowania jednego jak się później okazało trupio-kopaczy w jego własnej zbroi. Kto inny wpadłby na tak błyskotliwy i wspaniały plan.
No i co z tego, że krasnolud strzelał z lasera, siekał toporem a czarodziej przyzywał błyskawice, a nasz drużynowy koteczek o mało nie połamał łapek skacząc z dachu… gdyby nie ja oraz pan Puk-Puk gryźli by glebę, lub też jak mówią producenci nawozu – wąchał kwiatki od spodu.
Tak czy siak udało się, ci którym pisane było umrzeć umarli a ci którzy mieli przeżyć żyją. I teraz będą musieli nam opowiedzieć na kilka pytań…
Mam nadzieję że będą bardziej rozmowni niż waleczni, bo tylko wtedy mamy szansę czegoś się od nich dowiedzieć.